sobota, 7 listopada 2015

Darjeeling Margaret's Hope FF

Naszła mnie pewnego razu ochota na spróbowanie herbaty Darjeeling. Wiele już o niej słyszałem i czytałem, ale jeszcze nigdy nie miałem okazji spróbować. Tak się skoncentrowałem na sprawdzaniu rozmaitych rodzajów herbaty z Azji Wschodniej, że zupełnie zaniedbałem te wszystkie inne rejony, w których uprawia się krzewy herbaciane. Może to dlatego, że czarną herbatę piłem przez cale życie i wydawało mi się, że niczym mnie już nie zaskoczy?
Nie wiedziałem, czego się właściwie spodziewać po herbacie Darjeeling, wydawało mi się, że będzie to taka sobie, czarna herbata (przez skojarzenia z ogólnie dostępną herbatą cejlońską), jednak rozbudzona dopiero co poznanymi oolongami ciekawość nowych smaków kazała mi zbadać, co kryją w sobie skarby Indii.

Jest w centrum Warszawy taki malutki sklepik z herbatą, do którego mam sentyment jeszcze z czasów studenckich, i który raz na jakiś czas odwiedzam. Jego asortyment nie jest może aż tak rozbudowany, jak oferta sklepów internetowych ortodoksyjnych herbaciarni, ale zdziwiłby się, kto by przypuszczał, że nie można tam znaleźć dobrej herbaty. Większość moich dotychczasowych herbacianych odkryć pochodziła właśnie stamtąd.
Podczas mojej ostatniej wizyty poprosiłem Pana Herbatę (tak naprawdę jest ich dwóch, ale dla uproszczenia i jeden i drugi, to dla mnie Pan Herbata) o Darjeeling, patrząc jednocześnie na niezbyt drogą wersję stojącą pomiędzy aromatyzowanymi cejlonami na półce naprzeciw mnie. Pan Herbata jednak, zamiast po nią sięgnąć, zapytał, o który mi chodzi, co wprawiło mnie w osłupienie, bo przecież widziałem tylko jeden rodzaj. Wykonał gest ręką w kierunku podłogi koło siebie i dopiero kiedy pochyliłem się przez ladę, zorientowałem się, o co mu chodzi. Na podłodze pod ścianą zobaczyłem rząd skrzynek, z których każda zawierała w sobie herbatę Darjeeling. Opowiedział mi o każdej z osobna, a ja zdecydowałem wziąć taką, która będzie "wypośrodkowana cenowo". Okazała się nią być Margaret's Hope FF.

Nazwa "Nadzieja Małgorzaty" brzmi intrygująco, prawda? I nie, nie jest to chwytliwa produkcja zespołu copywriterów z modnego biura. To nazwa, która wzięła się z prawdziwej historii, dość smutnej zresztą. Sięga ona lat dwudziestych XX wieku, kiedy posadę w jednym z ogrodów (tak tam nazywają plantacje) w pobliżu miasta Dardżyling objął pewien brytyjski dżentelmen. Miał dwie córki, z których młodsza, Małgorzata, szczególnie upodobała sobie nową okolicę i uwielbiała ogród, w którym pracował jej ojciec. Gdy nadszedł czas podróży do Anglii obiecała sobie, że wróci do swojego ukochanego miejsca, jednak zachorowała i zmarła w drodze do Europy. Pogrążony w żałobie ojciec postanowił nazwać plantację jej imieniem. Sam ogród niedawno świętował 150-lecie, założono go w roku 1864.

Znalazłem na jego temat jeszcze jedną przydatną informację - otóż wiedząc, że ogrody Darjeeling bywają krytykowane za złe traktowanie najniżej opłacanych pracowników, z przyjemnością przeczytałem, że Margaret's Hope posiada certyfikat ETP (Ethical Tea Partnership).

A teraz o samej herbacie.
FF, to first flush, czyli herbata z pierwszych zbiorów. I rzeczywiście, liście są drobne, delikatne, widać, że dopiero co wyrosły i od razu zostały zerwane. To bardzo przyjemny widok, nie mają one wszystkie identycznego koloru, widać tam liście ciemniejsze, jaśniejsze, rozmaite odcienie zieleni i brązu. Zapach też przyjemny, dzisiejsze parzenie tej herbaty na potrzeby tego wpisu nie było moim pierwszym, stąd wiem już, że zapach suchych liści jest delikatną zapowiedzią smaku i aromatu samego naparu. Ale o tym za chwilę.



Do zaparzenia użyłem wody o temperaturze około 90 stopni (między 90 a 95), imbryka 200ml i łyżeczki herbaty (czyli około 2-3g). Najpierw zastosowałem budzenie trwające krócej niż 5 sekund, potem kolejne parzenia: I 2min, II 2min 30sek, III 3min, IV 3min 30sek. Początkowo planowałem trzy parzenia, ale zostało mi wystarczająco wody w termosie, a ta herbata jest taka dobra...

Liście wsypane do wygrzanego imbryka pachną pięknie, nie jestem mistrzem w opisywaniu zapachów i wiem, że moje określenia bywają dziwaczne; ja opiszę go jako mocny zapach mokrego egzotycznego drewna, może czegoś w rodzaju korzenno-orientalnego aromatu do ciasta.

Już pierwsze parzenie dało napar o głębokim, bursztynowym kolorze, aż przyjemnie było patrzeć. W smaku - rewelacja, wszystko co zapowiadał aromat można było teraz poczuć na języku. Czuć wyraźnie, że pije się czarną herbatę, ale jest ona delikatna, aksamitna i pozbawiona goryczy, ma głęboki smak z tymi niesamowitymi nutami, o których wspominałem wcześniej.

Kolejne parzenia dawały napar o identycznym kolorze, charakterystyczny smak stawał się słabszy, ale nadal była to wyśmienita, delikatna czarna herbata bez nieprzyjemnej goryczy.




Pewnym zaskoczeniem są liście wyjęte na koniec z imbryka - wcale nie są czarne, czy brązowe, a raczej ciemnozielone. I widać wyraźnie, że są to drobne, młode liście.




Darjeeling Margaret's Hope to herbata, która była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Jej smak okazał się niesamowity i zupełnie niespodziewany, to jakby odkryć czarną herbatę na nowo.

5 komentarzy:

  1. Temat herbat z Darjeeling, jest czymś niesamowitym :) Te herbaty zaskakują: z jednej strony swoją różnorodnością, a z drugiej - swoim podobieństwem :)

    Miałem styczność z różnymi "first flush'ami", ale z ogrodu Margarets Hope" herbat jeszcze nie piłem... ani FF, ani SF - do nadrobienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobieństwem? Jeśli to podobieństwo oznacza, że smakują tak, jak ten, to ja chcę je pić wszystkie ;)
      Ja chcę jeszcze spróbować tej samej w wersji SF, podobno ma wyrazistszy smak.

      Usuń
    2. Każda z nich jest wyjątkowa, różnice między nimi są dostrzegalne, ale według mnie, nie można Darjeelinga pomylić z inną herbatą :)

      Usuń
  2. Podobno duch Małgorzaty po dziś dzień błąka się miedzy drzewkami herbacianymi... :) miejmy nadzieję, że ma raczej przyjazne zamiary... ;) Bardzo lubię Margaret`s Hope z późniejszych zbiorów - łączy w sobie delikatność i zdecydowanie. Jestem ciekawa jak z tego ogrodu smakowałby pierwszy zbiór; może kiedyś się uda spróbować...A same Darjeelingi to również bardzo ciekawa grupa herbat...niby czarne ale nie do końca oksydowane...no i ponad 80 ogrodów, które pozwalają degustować i degustować przemierzając wciąż nowe i nowe obszary doznań smakowych... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno będę próbować jeszcze innych Darjeelingów, jestem ciekaw ich podobieństw i różnic.

      Usuń