wtorek, 20 września 2016

Aromatyzowane wulongi

Nie tak dawno, podczas wizyty u koleżanki, miałem okazję spróbować chińskich aromatyzowanych wulongów, był to upominek z Chin od osoby, która nie zajmuje się specjalnie herbatą, ale chęci miała szczere.


Na opakowaniu udało mi się odczytać znaki mówiące o tym, że jest to Tie Guan Yin, co mnie ucieszyło, bo to zazwyczaj dobra herbata. Zastanawiało mnie, dlaczego opakowania różnią się między sobą kolorem, skoro wszystko wskazywało na to, że pochodzą od tego samego producenta.

Najlepsza metoda, żeby dowiedzieć się jakie coś jest, to oczywiście spróbować tego, przystąpiliśmy zatem ochoczo do rozcinania opakowań. Pierwsze otworzyłem to żółte, wsadziłem nos do środka, powąchałem i... powąchałem jeszcze raz. Nie mogłem uwierzyć, więc wziąłem kilka głębokich oddechów z dala od opakowania i spróbowałem jeszcze raz. To samo. Jak nic, cytrusy! Tyle, że był to raczej zapach z rodzaju tych syntetycznych. Spojrzałem zdumiony na Agę. "Pierwszy raz spotykam się z taką herbatą", powiedziałem. Ciekawi tego, co kryło się w drugim opakowaniu czym prędzej je otworzyliśmy, zastanawiając się, co może się kryć za jego kolorem. Zaczęliśmy wąchać. "Mnie to niczego specjalnie nie przypomina", powiedziałem. Aga wzięła ode mnie paczkę i powąchała. "Coś jakby truskawki", zawyrokowała po chwili. Rzeczywiście, aromatowi najbliżej było do truskawek. I to od tej herbaty postanowiliśmy zacząć naszą degustację. 

Dysponowaliśmy standardowym zachodnim czajnikiem szklanym (czyli około 1,5 litra), wobec czego zaparzyliśmy herbatę po europejsku, przez 2 minuty. Bardzo byliśmy ciekawi efektu. Po zaparzeniu herbata miała całkiem odpowiedni kolor, pachniała wspomnianym wcześniej "czymś jakby truskawkami". Przystąpiliśmy do picia. Ostrożnie, chcąc dokładnie posmakować naparu zaczęliśmy siorbać. Po kilku łykach zgodnie stwierdziliśmy, że herbata jest na tyle ciekawa i nietypowa, że resztę naparu wylewamy do zlewu i dajemy sobie spokój z drugą paczką. 
To było bardzo ciekawe doświadczenie. Choć drugi raz bym po te herbaty nie sięgnął, to cieszę się, że mogłem się dowiedzieć, że takie też istnieją. Wiedzieć zawsze warto.

niedziela, 11 września 2016

Sierpniowe Warsztaty Herbaciane *August Tea Workshop




[Please scroll down for English]

Stali czytelnicy blogów herbacianych znają zapewne blog Morze Herbaty prowadzony przez Anię. Miałem przyjemność poznać ją osobiście w tym roku podczas herbacianego spotkania noworocznego (było to notabene jedno z tych spotkań, które bezpośrednio doprowadziło do powstania Warszawskiego Kolektywu Herbacianego), potem wziąłem udział w organizowanych przez nią warsztatach chińskiej sztuki herbaty i... ciągle czułem niedosyt. Ania dysponuje ogromną wiedzą z zakresu herbaty i ceramiki, wyjątkową umiejętnością  przekazywania tej wiedzy i osobowością, która inspiruje (a przynajmniej inspiruje mnie).


Warszawski Kolektyw Herbaciany umówił się z nią, że przy okazji jej obecnej wizyty w Polsce, zorganizuje dla nas zaawansowane warsztaty z herbat turkusowych i tajwańskich oraz ceremonii gong fu cha.
Warsztaty te odbyły się w ostatni weekend sierpnia i trwały dwa dni, były więc nie tylko zaawansowane, ale i intensywne.
Zdobyliśmy naprawdę sporo wiedzy, poznaliśmy rozmaite rodzaje herbat turkusowych z Chin kontynentalnych i Tajwanu oraz herbat tajwańskich, przyjrzeliśmy się bliżej procesowi ich produkcji w zależności od rodzaju herbaty oraz doskonaliliśmy nasze umiejętności w zakresie parzenia herbaty metodą gong fu cha.



Trudno przecenić to wszystko, bo zupełnie czym innym jest czytanie o tym, a czym innym praktyka, oglądanie i wąchanie liści. Mając możliwość samodzielnego zaparzenia herbaty można szybciej wychwycić cechy charakterystyczne i różnice.
Sama metoda gong fu cha też mnie zaskoczyła - wydawało mi się, że mam ją z grubsza opanowaną, ale gdy przyszło mi zaparzyć herbatę okazało się, że ciągle o czymś zapominam, używam nie tej ręki, co trzeba itp.
Dobrze było się także dowiedzieć paru bardzo praktycznych rzeczy: że parzenie z użyciem tacy chapan, kiedy to chlapie się wodą na lewo i prawo, nie należy do eleganckich; że układ ręki podczas przelewania herbaty z czajnika do morza herbaty nie powinien wyglądać na bolesny, czy to, że czas parzenia jest różny dla wulongów zielonych i tych bardziej oksydowanych. Tych porad było tyle, że trudno mi nawet wszystkie teraz przywołać. Na pewno są one wszystkie w mojej głowie i w odpowiednim czasie dadzą o sobie znać.





Jedną z najważniejszych rzeczy, jaką wyniosłem z tych warsztatów jest także świadomość atmosfery spotkania herbacianego. Atmosfera spokoju i ciszy stworzona przez Anię pozwoliła nam w pełni cieszyć się herbatą i wcale nie było sztywno ani smutno. Jeśli pamiętacie, był to bardzo gorący weekend, jadąc na warsztaty zastanawiałem się, czy wytrzymamy w takim upale (zapomniałem, że przecież wymyślono klimatyzację). Przejście ze świata zewnętrznego, pełnego gorąca, ludzi, hałasu, bodźców, do sali herbacianej, w której czekały na mnie uśmiechnięte twarze towarzyszy oraz wszechobecny nastrój skupienia i wyciszenia - było bardzo odczuwalne, jak jeszcze chyba nigdy wcześniej. Styl parzenia herbaty zaprezentowany przez Anię, minimalistyczny, pełen wysublimowanej prostoty odcisnął istotne piętno na moim wyczuciu herbacianej elegancji.


[ENGLISH]
If you happen to read Polish tea blogs you probably know Morze Herbaty blog by Ania. I had the pleasure to meet her at the beginning of this year at the New Year's tea meeting (it was also the meeting which led to the formation of the Warsaw Tea Society), then I took part in Chinese tea art workshop organised by her and still felt it was not enough. Ania has great knowledge of tea and pottery, a wonderful ability to convey the knowledge and a very inspiring personality.
The Warsaw Tea Society agreed with her to organise an advanced tea workshop while she is in Poland this summer. The workshop took place at the last weekend of August and lasted two days, so it was advanced and intense. It was about turquoise and Taiwanese tea.
We learned a lot about different kinds of tea, looked closely at the leaves, learned about the production process and also learned more about the gong fu cha ceremony.
The gong fu cha itself surprised me a lot. I had thought I know the basics of it but when it was my turn to make tea it turned out I keep forgetting things, keep using the wrong hand etc. We also learned some very interesting facts: using a chapan tea tray and spilling water all around it is not considered very elegant, when we pour tea from the teapot into the chahai pitcher the gesture should not look painful, that steeping time is different for green wulong and more oxidised wulong teas. There was so much advise I cannot recall all of it right now but it is all somewhere in my mind and I am sure it will come back when needed.
One of the most important things I gained at the workshop is the experience of the atmosphere of a tea meeting. Ania managed to create the atmosphere of calm and silence and still it was not stiff or sad. If you remeber, it was a very hot weekend and while on my way to the workshop I was wondering how we would manage in this heat (I apparently forgot people had invented air conditioning). There was a very big difference between the outside world full of heat, people, stimulation and the tea room where I could see smiling faces of my friends and feel the atmosphere of concentration and calm. Ania's tea making style, minimal, full of refine simplicity has had a significant impact on my perception of tea elegance.