sobota, 22 kwietnia 2017

Korea, kwiecień 2017

Krótki pobyt w Korei na początku kwietnia pozwolił mi osobiście doświadczyć nieco koreańskiej kultury herbacianej. W czasie, kiedy w Polsce kwiecień nadal nie mógł się zdecydować, którą właściwie jest porą roku, w Korei była już prawdziwa wiosna (choć czasem padało).

Korea przywitała mnie kwitnącymi wiśniami. Drzewa wiśni rosną w wielu miejscach, a temu, kto wpadł na pomysł, żeby zasadzić je wzdłuż lokalnych dróg należy się specjalna nagroda. Wygląda to zjawiskowo.


W pobliżu miasta Gwangyang [głangjang], w którym byłem, znajdują się dwa znane rejony uprawy herbaty - Boseong [posong] i Hadong. Krzewy herbaty w Hadong można obserwować np. przejeżdżając samochodem, rosną one w prywatnych ogrodach w pobliżu rzeki Seomjin [somdzin], jak też dziko na zboczach gór (w opinii miłośników herbaty, te rosnące dziko w górach, z których liście zrywa się ręcznie, dają najlepszą herbatę). Natomiast Boseong to właściwie plantacja i atrakcja turystyczna w jednym. Można tam zostawić samochód na parkingu, trzeba kupić bilet wstępu i wszystko jest zorganizowane tak, żeby przyjąć duże liczby odwiedzających. Na szczęście tego dnia, kiedy tam byłem, była bardzo gęsta mgła. Gości nie było prawie wcale, a krajobraz wyglądał tajemniczo i magicznie. Dzięki mgle i małej liczbie odwiedzających całe miejsce było niezwykle ciche i spokojne (tak naprawdę nie było tam prawie nikogo, tylko pani Pak, ja i przypadkowo spotkana para polskich turystów... przypadkowo spotykani polscy turyści, to chyba nieodłączny element każdego egzotycznego miejsca...)




Krzewy herbaty już szykowały się do nadchodzących zbiorów, które miały nastąpić prawdopodobnie pod koniec miesiąca.

Na miejscu jest oczywiście sklepik z pamiątkami herbacianymi oraz miejsce, gdzie herbaty można się napić.



Na stołach ustawione są zestawy do parzenia herbaty i termosy z wodą, a herbatę dostaje się zapakowaną w saszetki, co pewnie ułatwia obsłudze sprzątanie po gościach. To raczej miejsce do spróbowania herbaty jako jeszcze jednej atrakcji wycieczki. Atmosfera żadna, herbata smakuje przeciętnie.

Dużo lepsze wspomnienia mam z herbaciarni Dayun w rejonie Hadong, gdzie herbatą podjęła nas sama właścicielka, pani Jeong [dziong]. O ile dobrze pamiętam, była to paryocha jej własnej produkcji, bardzo smaczna. Atmosfera miejsca też bardzo herbaciana, spokój, cisza, herbata parzona przez herbaciarza. W herbaciarni można też zaopatrzyć się w ceramikę.





Herbaty można się też napić w mniej oczywistych okolicznościach - np. podczas wizyty w muzeum. W holu muzeum w twierdzy Jinju [dzindziu] miejscowe towarzystwo herbaciane częstowało herbatą.



Można było się przysiąść, napić herbaty, miło pogawędzić z gospodarzami. Mimo, że herbaty mógł się tam napić każdy, kto przechodził obok, atmosfera była mocno herbaciana, spokojna, cicha, przestrzeń herbaciana była bardzo elegancko i schludnie zaaranżowana. Gospodarze bardzo kulturalni i taktowni.

Herbata nie byłaby sobą bez buddyzmu i buddyzm nie byłby sobą bez herbaty, stąd można jej skosztować także podczas odwiedzin w świątyni buddyjskiej. Tutaj zdjęcie jednego z przejść na terenie świątyni Naejang [nedziang], na górze znajduje się pawilon, w którym można nieodpłatnie napić się herbaty.


Po wybraniu stolika, siada się na podłodze (najpopularniejszy w Korei sposób siadania, podłogi w Korei są ciepłe) i otrzymuje czarki oraz dzbanek z naparem. Można poprosić o kolejną porcję.

Tego typu stoły herbaciane są w Korei niezwykle popularne, solidny kawał litego drewna, o naturalnym kształcie. Kultura herbaty w Korei jest mocno związana z naturą.
Nic dziwnego, że herbata w Korei smakuje bardzo dobrze, skoro tamtejsza woda jest wyśmienita. Tutaj ujęcie wody na terenie świątyni Songgwang.

Kultura herbaty w Korei, mimo że nie jest tak rozwinięta jak w Chinach, czy Japonii, jest dobrze widoczna. W większych miastach istnieją towarzystwa herbaciane, a znalezienie sklepu z herbatą, czy akcesoriami nie sprawia większych problemów. Jeśli Koreańczycy mówią o kimś, że "pije herbatę", wszyscy wiedzą o co chodzi i nie reagują zdziwieniem. Kultura herbaty traktowana jest też jako część dziedzictwa narodowego.

Zaskoczyło mnie, że za każdym razem, gdy spotykałem się z ludźmi herbaty i opowiadałem, skąd przyjechałem, padało jedno i to samo pytanie: "A jaką herbatę tam się pije?" Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo zupełnie zbijało mnie ono z tropu. "Jak to, jaką?" - myślałem. "Przecież każdy pije taką, jaka mu smakuje". Pani Pak odpowiadała wtedy: "Głównie czarną z Indii i Sri Lanki. Proszę pamiętać, że to jest kraj, w którym nie rośnie ani jeden krzew herbaty". Dopiero po jakimś czasie mnie olśniło: Korea, to przecież kraj, w którym uprawia się herbatę, Koreańczycy piją głównie krajowe herbaty, a pozostałe w ramach ciekawostki. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że tamtejsze rozumowanie zakłada następujący porządek: Chińczycy piją oolongi i pu-erhy, Japończycy matchę i senchę, w Indiach króluje chai, a w Korei pije się nokchę i paryochę. Stąd ciekawi byli (nie mając świadomości, że herbata w Polsce nie rośnie), jaką herbatę sobie sami produkujemy i jak wygląda nasza kultura herbaciana. 

Z Korei wróciłem pełen wspomnień, doświadczeń i z przekonaniem, że jeśli wiedzę o herbacie i kulturze herbaty można by zamknąć w książce, to ja nadal jestem gdzieś w okolicach strony tytułowej ;)