poniedziałek, 28 grudnia 2015

Woojeon z herbaciarni na Ludnej

Porwałem się jakiś czas temu na sporządzenie serii wpisów o herbatach z Korei, ale, niestety, próbki jakie wtedy miałem nie były najlepsze i cały pomysł wyszedł dość kiepsko. Dzisiejszym wpisem mam nadzieję zrehabilitować się herbacianej produkcji z Kraju Spokojnego Poranka, będzie bowiem o bodaj najlepszej z herbat jakie się tam produkuje.
Woojeon 우전 / 雨前 (czyt. u-dzion), to herbata produkowana z pierwszego zbioru w danym roku, coś na kształt japońskiej herbaty Shincha. Jej nazwa oznacza "przed deszczem", bo liście są zbierane przed nastaniem monsunu, zazwyczaj w kwietniu.
Przez pewien czas wydawało mi się, że herbata ta będzie trudno dostępna na polskim rynku, pewnie dlatego, że wcześniej trafiałem głównie na herbaty koreańskie z późniejszych zbiorów, ale w końcu znalazłem ją w herbaciarni na Ludnej pamiętnej soboty i od tamtej pory pijam ją regularnie. Jest to jedna z moich ulubionych herbat, bogata w ten charakterystyczny koreański smak.



Jej liście są charakterystycznie skręcone, kolor mają żywozielony i delikatnie pachną już w opakowaniu.

Do jej zaparzania używam około łyżeczki suszu na filiżankę, wody o temperaturze około 65 stopni i pierwsze parzenie trwa u mnie około półtorej minuty. Na opakowaniu widnieje informacja o parzeniu przez dwie minuty i tak właśnie zaparzono ją w herbaciarni w dniu, kiedy ją kupiłem. Była oczywiście wyborna, ale przyznam szczerze, że jeszcze bardziej mi smakuje parzona na mój sposób. To pewnie wynika z tego, że ja mam tendencję do parzenia herbat ciut krócej i odrobinę chłodniejszą wodą, niż robi się to zazwyczaj.

Ponieważ herbatę Woojeon parzę zazwyczaj tylko dla siebie, wykorzystuję do tego mój mały gaiwan, tak samo było i tym razem. 



































Ciekawe, że tym razem pierwsze parzenie wyszło wyraźnie bledsze od drugiego, nie zdarza się to zawsze i przypomina mi, że herbata, to jednak produkt naturalny, wrażliwy na warunki, w jakich jest przyrządzany.





































































Napar ma kolor zielony, zielono-żółty. Smak... cudowny. Jak dla mnie, oczywiście. Spotkałem się też z diametralnie odmiennymi opiniami ;) Jest delikatny, trawiasty, słodki, z czymś, co nazywam orzechową nutką. Ta herbata jest też bardzo świeża i orzeźwiająca, stąd wiem już, że będzie idealna na upalne dni.
Prawdopodobnie ze względu na delikatność listków z pierwszego zbioru, sens mają tylko dwa pierwsze parzenia. Po nich herbata jest już zupełnie bez wyrazu.



































Listki po zaparzaniu można skonsumować, są smaczne i świeże :)

Niektórzy wiedzą też już, że przed świętami dotarła do mnie przesyłka od pewnego Pietera, właściciela sklepu herbacianego w Szwajcarii i administratora portalu Teapedia.org (stąd się znamy). Jedną z herbat, jakie mi przysłał, jest Woojeon z 2013 roku i nie mogę się doczekać, aż go spróbuję i porównam (wrażenia oczywiście opiszę).

O herbacie Woojeon możecie też poczytać na blogu herbacianynotes

piątek, 18 grudnia 2015

Międzynarodowy Dzień Herbaty 2015

Piszę ten post trzy dni po Międzynarodowym Dniu Herbaty, który przypada 15. grudnia. Zastanawiałem się, czy w ogóle go pisać, w końcu moja relacja będzie z pewnością uboższa niż innych uczestników (nie robiłem zdjęć), ale skoro blog ten ma być świadkiem mojej drogi herbaty, to warto by i ten wpis powstał.

Międzynarodowy Dzień Herbaty, obchodzony już od ładnych kilku lat, w Polsce przechodzi bez echa, co jest niejako odzwierciedleniem postawy mieszkańców naszego kraju wobec tego napoju - herbaty pije się u nas bardzo dużo, ale nie poświęca się jej wiele uwagi. Mam czasem wrażenie, że kawa jest u nas otoczona atmosferą niemalże kultu, a herbata traktowana bywa jako napój dla nudziarzy i emerytów. I podczas gdy na całym świecie Dzień Herbaty, zainicjowany przez kraje przodujące w jej produkcji, ma za zadanie popularyzację herbaty, o tyle, w moim odczuciu, w Polsce przydałaby się raczej zmiana jej wizerunku. 

Ja sam o Dniu Herbaty nie miałem najmniejszego pojęcia, dopóki na początku grudnia Jola z bloga herbacianynotes nie zaprosiła mnie na spotkanie w restauracji koreańskiej Onggi i wspomniała, że odbędzie się ono właśnie z tej okazji. Jestem jej bardzo wdzięczny, bo przeżyłem niezapomniane chwile w ciekawym i przyjaznym gronie, popijając wyjątkowe herbaty.

Spotkanie poprowadził sam Robert Tomczyk, którego książkę niedawno kupiłem i nie przypuszczałem wtedy, że tak szybko uda mi się poznać go osobiście. Jestem pod wielkim wrażeniem jego wiedzy i osobowości, uważam, że zasłużenie tytułuje się go "mistrzem" :)
Poznałem także Agnieszkę z bloga mycupofgreentea, Ewę z bloga herbatniczek i Kacpra, który okazał się być moim sąsiadem z dzielnicy, miło było też spotkać załogę herbaciarni na Ludnej; wszyscy przesympatyczni i pełni herbacianej wiedzy. Przebywanie w towarzystwie takich ludzi, w pięknym kąciku herbacianym restauracji Onggi utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem wchodząc na drogę herbaty i że jestem we właściwym miejscu. 
Samo spotkanie właściwie prowadziło się samo :) Spontanicznie przechodziliśmy od herbaty do herbaty, częstowani przez pana Roberta, słuchając jego opowieści, smakując, dzieląc się wrażeniami i ciesząc z tego, że jesteśmy razem. Mam wrażenie, że po to właśnie było nam to spotkanie potrzebne, a na treści merytoryczne przyjdzie jeszcze czas. Przez te trzy dni, które minęły ciężko było mi się zebrać do napisania czegokolwiek, bo ciągle utrzymywał się we mnie stan euforii i pewnego zaskoczenia, że to wszystko dzieje się tak szybko... przecież jeszcze kilka miesięcy temu żyłem w zupełnie innym świecie. Następne spotkanie herbaciane planowane jest na styczeń i już nie mogę się go doczekać.
O spotkaniu możecie też poczytać na blogu Joli herbacianynotes (są zdjęcia!)

A ja tymczasem, zainspirowany panem Robertem, zaczynam uczyć się rozpoznawać temperaturę wody "na dotyk". Gdyby ktoś słyszał o jakiejś promocji na maść na oparzenia, byłbym wdzięczny za informacje ;)

piątek, 11 grudnia 2015

Herbata urodzinowa

Początek grudnia, to dla mnie wyjątkowy czas, bo przypadają wtedy moje urodziny. W tym roku jeden z przyjaciół zaskoczył mnie łącząc dwa moje zamiłowania - herbatę i listy, i przysłał mi pocztą prezent urodzinowy, bardzo ciekawy. O nim będzie dzisiejszy wpis.

Prezentem okazały się dwie oryginalne japońskie saszetki "Matcha Au Lait", czyli z herbatą matcha z mlekiem i cukrem. Ciekawy wynalazek, ale ponoć ostatnio stają się one coraz bardziej popularne. Łatwe w użyciu, można je zabrać wszędzie i wystarczy wsypać do kubka, zalać gorącą wodą i gotowe. 



Instrukcja użycia wyłącznie po japońsku. Udało mi się wyczytać, że żadnej filozofii w tym jednak nie ma, wsypać do filiżanki, zalać gorąca wodą i gotowe. No to, próbuję :)

Zawartość saszetki wsypana do filiżanki wygląda tak:


Zielony proszek, w końcu to matcha. Dodatek czegoś, co ma być potem mlekiem i cukrem rozjaśnia całość.

Zalałem wszystko gorącą wodą, zamieszałem i gotowe. Napój prezentuje się tak:


Rezultat... przyjemny. Nie ma w tym żadnego specyficznego smaku, niczego co by się szczególnie wybijało, jest dobry, słodki, pije się go bardzo przyjemnie. Miło rozgrzewa w chłodny dzień. Nie próbowałem jeszcze herbaty matcha, nie wiem więc, czy ją tutaj czuć, czy nie. W każdym razie, bardzo mi ten wynalazek smakuje :) 

niedziela, 6 grudnia 2015

Pełna wrażeń sobota

Miało być inaczej. Nie spodziewałem się, że ten dzień dostarczy mi tylu atrakcji, ale wynikało to tylko z mojej herbacianej ignorancji. Powienem się nauczyć, że jeśli w grę choć częściowo wchodzi herbata, to zawsze będzie ciekawie :)
W sobotę, 5. grudnia w Muzeum Azji i Pacyfiku odbył się przedświąteczny bazar z wystawcami oferującymi orientalne produkty. Dużo było tam ciekawostek dla miłośników klimatów indyjskich, czy bliskowschodnich, ale i z dalekiej Azji Wschodniej też można było co nieco zobaczyć. Mnie, oczywiście, najbardziej zainteresowało stoisko dystrybutora herbat z Chin i przyznam, że tylko dla niego miałem w planach tam pojechać, ale głównie, żeby sobie pooglądać ofertę. Wiadomo powszechnie, że pieniądze rosną na drzewach, a jest już prawie zima i drzewa są gołe ;)
Kolejną sprawą, do załatwienia niejako przy okazji, był zakup książki "Zapiski o herbacie" Roberta Tomczyka, pozycji właściwie już niedostępnej w sprzedaży. Wiedziałem, że kilka ostatnich egzemplarzy można jeszcze kupić w herbaciarni przy ul. Ludnej, nieopodal muzeum.
A teraz po kolei :)
Najpierw książka: zaraz po tym, jak wysiadłem z autobusu pierwsze kroki skierowałem do herbaciarni, żeby sprawdzić, czy uda mi się jeszcze dostać książkę; byłem dobrej myśli, bo poprzedniego wieczoru sprawdziłem w ich sklepie internetowym, że są jeszcze dostępne egzemplarze. Herbaciarnia okazała się być malutka i tak urocza, że chciałem tam zostać. Duży wybór bardzo dobrych herbat, pełno wokół pięknej herbacianej ceramiki i wystrój kojarzący się z przytulnym staroświeckim pokoikiem, gdzieniegdzie przyozdobionym dalekowschodnimi akcentami. I była oczywiście książka! Ale to nie wszystko, bowiem dopiero przy zakupie dowiedziałem się, że tych kilka egzemplarzy, to książki podpisane przez autora! Takiej niespodzianki nawet sobie nie wymarzyłem. Obiecałem sobie, że jeszcze tam wrócę, a tymczasem pospieszyłem do muzeum. 
Na miejscu doświadczyłem tłumu, za którym, szczerze mówiąc, umiarkowanie przepadam. Udało mi się zerknąć pobieżnie na wszystkie stoiska, były bardzo ciekawe, ale uznawszy, że i tak nie mam gdzie i kiedy zakładać na siebie kilogramów indyjskiej biżuterii, powędrowałem powoli do stoiska z herbatą. Wybór był ciekawy, różne rodzaje herbat zielonych, czarnych, oolongów i pu-erhów, w eleganckich opakowaniach. Moją uwagę zwróciły jednak porcelanowe gaiwany, bo od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad kupnem takowego. Kiedy do tego wszystkiego dowiedziałem się, że są w naprawdę okazyjnej cenie, musiałem sobie jeden wziąć (a miałem niczego nie kupować!). Pomyślałem, że będzie przecież idealny na moje jednoosobowe parzenia tych herbat, których P. nie lubi. Uradowany zakupem, odpędzając od siebie wyrzuty sumienia, zacząłem przeciskać się do wyjścia, zmęczony gwarem i tłumem, czułem, że potrzebuję sobie na chwilę przysiąść w miłym miejscu i wiedziałem dokładnie, gdzie takie znaleźć :)
Będąc z powrotem w herbaciarni wziąłem sobie czajniczek koreańskiej herbaty Woojeon i kupiłem sobie jej małą porcję do domu (wyrzuty sumienia w końcu się poddały i machnęły ręką). Herbata była wyśmienita, delikatna, słodkawa, taka jak koreańskie tygryski lubią najbardziej. Siedziałem sobie na mięciutkim miejscu, otoczony herbacianym niebem i czas dla mnie nie istniał. To miejsce naprawdę ma moc odprężania. 
Do domu wróciłem tak szczęśliwy, jak spłukany :)
Z czystym sumieniem mogę polecić herbaciarnię przy Ludnej w Warszawie, a tymczasem uciekam do lektury "Zapisków..." i jeszcze się tylko pochwalę grupowym zdjęciem moich sobotnich zdobyczy.

czwartek, 3 grudnia 2015

Pouchong

Chciałbym dzisiaj napisać o herbacie, którą piję regularnie od kilku dni i która wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie. Będzie to Pouchong, czyli według jednych nisko oksydowany oolong, według innych osobna kategoria herbaty. Opinie są podzielone z tego względu, że Pouchong jest bodaj najniżej oksydowana herbatą ze wszystkich oolongów. Znalazłem informacje, że to może być poziom nawet około 8%.
Mój Pouchong pochodzi ze sklepu Pana Herbaty przy Nowym Świecie i według jego informacji jest utleniany w stopniu 15%. Musze przyznać, że chodziłem za tą herbatą przez jakiś czas; przez kilka moich kolejnych wizyt w sklepie dowiadywałem się tylko, że mają w ofercie jeszcze herbatę Pouchong, ale chwilowo oczekują dostawy. Postanowiłem, że jak tylko dostawa nadejdzie, muszę się koniecznie zapoznać, bo nigdy wcześniej o niej nie słyszałem.

Liście nie są zwinięte w kulki, jak przy niektórych innych oolongach, mają raczej ciemną barwę, choć niejednolitą, widać też jaśniejsze liście, bardziej zielone niż ciemne. Prezentują się bardzo elegancko, są raczej całe, niełamane. Sam susz specjalnie nie pachnie, ale może też być tak, że nie pachnie dla mnie (ponoć mam "coś nie tak" z węchem, bo często zarzuca mi się, że "no nie czujesz tego?!", kiedy ja naprawdę niczego nie czuję).



Przyznam Wam, że Pouchong zaskoczył mnie swoja cierpliwością i wyrozumiałością, choć przestrzegam rygorystycznie czasów parzenia, to naprawdę mocno z nim eksperymentowałem próbując po kolei temperatury wody w zakresie 85-95 stopni i zawsze było dobrze. To doprawdy wspaniałomyślna herbata.

Ilość liści, jaką stosuję na mój 200ml czajniczek, to dwie łyżeczki. Stosując wcześniej fanatycznie wagę kuchenną do odmierzania suszu zauważyłem w końcu, że łyżeczka do herbaty słusznie nosi swą nazwę :) Ostatnimi czasy staram się stosować zasadę "łyżeczka na czarkę/filiżankę" i sprawdza się ona doskonale, a ja mam lżejszą głowę. Jedynie przy oolongach w kulkach trzeba brać poprawkę, ponieważ są one wyraźnie cięższe, skondensowane.

Liście wsypane do rozgrzanego czajniczka nie pozostawiają złudzeń - to jest wspaniały, nisko oksydowany oolong. Ten zapach, maślano, śmietankowo-kwiatowy, wyśmienity. Od razu przywodzi na myśl Tie Kuan Yin albo Dong Ding.

Moje parzenie wygląda najczęściej tak: woda, jak już wspominałem, w przedziale 85-95 stopni, najczęściej gdzieś w pobliżu 93 stopni (używam termometru analogowego, a potem przelewam wodę do termosu, stąd trudno mi dokładnie ocenić).
Budzenie (mniej niż 5 sek), I 2min, II 2min 30sek, III 3min. Zazwyczaj starcza mi jeszcze wody na IV parzenie, trwające 3min 30sek.





Aromat pierwszego parzenia zachwyci wszystkich miłośników lekko oksydowanych oolongów, smak także. Nie jest może z nimi stuprocentowo identyczny, ale przecież musimy dać każdej herbacie prawo do bycia indywidualistką ;)
Przy kolejnych parzeniach dzieje się jednak coś ciekawego - aromat nadal jest intensywny, ale w smaku czuć go wyraźnie słabiej, przy trzecim parzeniu już ledwie, ledwie. Moja prywatna teoria jest taka, że ponieważ nie jest on zwinięty w stopniowo rozwijające się przy kolejnych parzeniach kulki, to szybciej uwalnia cały smak już przy pierwszych parzeniach.
Tak, czy inaczej, urzekła mnie ta herbata i wiem, że będę do niej wracać.

Dopisek (6.12.2015): o tej herbacie możecie też poczytać na blogu mojego imiennika Herbaciane Szlaki, serdecznie zachęcam, bo można sobie porównać wrażenia. To też ciekawe, że dwóch blogerów, bez porozumienia, próbuje na raz tej samej herbaty ;)



































P.S. Zaczynam czuć radość parząc herbatę. Wcześniej byłem przepełniony obawami o to, żeby niczego nie zepsuć i wszystko zrobić jak należy. To napięcie powoli odchodzi ustępując miejsca spokojowi i zadowoleniu.

wtorek, 1 grudnia 2015

Przystanek na drodze herbaty

Kiedy podąża się jakąś drogą, raz na jakiś czas chce się przystanąć, wziąć głęboki oddech i zebrać myśli. Tak też jest teraz na mojej dopiero co rozpoczętej drodze herbaty.

W niedzielę w Muzeum Azji i Pacyfiku miało miejsce wydarzenie herbaciane i mimo, że było ono bardzo kameralne, było tak naprawdę pierwszym, w którym wziąłem udział i dlatego zostanie w mojej pamięci. Doświadczanie herbaty nie jest już czymś, co wykonuję samotnie, w zaciszu domowym; nawet tak krótkie przebywanie w otoczeniu innych herbacianych pasjonatów musiało rzucić nowe światło na moją wędrówkę. Poznana w końcu na żywo Jola z Herbacianego Notesu w ciągu krótkiej rozmowy, jaką udało nam się przeprowadzić udzieliła mi cennych wskazówek i dała wiele pozytywnej energii, choć pewnie sama sobie z tego nie zdaje sprawy (no to teraz już sobie zdaje ;)

Po niedzielnym wydarzeniu kotłowały się w mojej głowie myśli i odczucia. Moim przekleństwem jest perfekcjonizm, chciałbym osiągnąć mistrzostwo we wszystkim, czym się zajmuję, poznać każdy aspekt, znać najdrobniejsze szczegóły. Słuchając tego, co mówili o herbacie mądrzejsi ode mnie zrozumiałem, że świat herbaty, to niezmierzony kosmos i nigdy prawdopodobnie nie uda mi się go całkowicie opanować i na drodze herbaty nie zostanę mistrzem; zawsze będę jedynie uczniem. To niby lekcja pokory, ale jednocześnie coś, co przynosi uspokojenie i ciszę, bo po co biec do przodu i spieszyć się z poznawaniem wszystkiego, jeśli i tak się nie uda. Wtedy lepiej zwolnić, przyjrzeć się, co mam dokoła i skupić na tym, co akurat do mnie przychodzi. 

Blog herbaciany zacząłem prowadzić miesiąc temu, a skala zmian, jakie zaszły w moim życiu, jeśli chodzi o doświadczanie herbaty i nie tylko, zadziwia mnie nieustannie. Nie sądziłem, że ta droga będzie tak intensywna. Udało mi się nawiązać kontakt z kilkoma innymi miłośnikami herbaty i mimo, że do tej pory był on raczej wirtualny, to jednak dający wsparcie i wiedzę. Nadal uważam, że była to jedna z najlepszych decyzji w życiu, które teraz jakby na powrót toczy się prawidłowym rytmem. Prawdziwe są słowa herbaciarzy, że herbata ratuje nas przed światem i przed nami samymi. 

Kiedy patrzę wstecz widzę, że uszedłem dopiero kawałeczek i mimo, że nadal wyraźnie dostrzegam miejsce, z którego zacząłem swoją podróż, to jednak nie ma we mnie wątpliwości i nie chcę wracać. Patrzę chętniej przed siebie, biorę kolejny głęboki oddech i z ciekawością stawiam kolejne kroki naprzód.


zdjęcie: By Andrea Schaffer (http://www.flickr.com/photos/aschaf/3810960784/) [CC BY 2.0 (http://creativecommons.org/licenses/by/2.0)], via Wikimedia Commons