piątek, 7 października 2016

Jesień

ENGLISH  한국어

Lato skończyło się, choć dzielnie walczyło do końca, dzięki czemu początek jesieni mieliśmy w tym roku ładny i słoneczny. Temperatura jednak spada nieubłaganie, a dzień staje się coraz krótszy; jesień bez dwóch zdań.
Początek jesieni, to czas, kiedy odstawiam orzeźwiające zielone herbaty i sięgam po te, które dają więcej ciepła. Jesień, to dla mnie czas wulongów. I żeby nie było, to nie jest moje widzimisię - chińska wiedza medyczna zalicza herbatę zieloną do pokarmów schładzających, stąd zaleca jej picie w gorącej porze roku. Idąc tym tropem - jesienią dobrze pić wulongi, jako herbaty mocniej oksydowane, czasem podprażane, dostarczające ciału więcej elementu ognia.


O ile herbaty zielone zazwyczaj parzę w moim koreańskim zestawie, o tyle wulongi (między innymi) parzę w czajniczku autorstwa Andrzeja Bero, który idealnie nadaje się do metody gong fu cha, ponieważ jego wymiary i kształt mocno nawiązują do czajników z Yixing (o to też chodziło). Chciałem kiedyś, jak wielu herbaciarzy, posiadać całą kolekcję czajniczków z Yixing, każdy do innego rodzaju herbaty. Jednak im więcej dowiadywałem się o ich dostępności, cenach, zasobach gliny i tego, co obecnie można kupić jako czajniki z Yixing, postanowiłem trochę sobie odpuścić. Kupiłem sobie jeden, który bardzo mi się podoba, jest w środku szkliwiony, dzięki czemu nadaje się do wielu rodzajów herbaty. Coraz bardziej przekonuję się do tego, że zamiast bogatej kolekcji czajników chcę mieć jeden, o dość prostej, może nawet surowej estetyce. Mniej znaczy więcej.


Na zdjęciach widać też kolejny mój nabytek, czyli ciemny chapan. Naoglądałem się ich w początkach mojej pasji herbacianej i oczywiście chciałem mieć, kiedy więc nadarzyła się okazja, od razu kupiłem. Doceniam jego praktyczną stronę, rozumiem dlaczego spodobał mi się wcześniej - wygląda na elegancki, szykowny, dobrze się komponuje z porcelanowymi, zdobionymi naczyniami. Jednak obecnie, podobnie jak z tymi czajnikami, skłaniam się ku czemuś prostszemu, skromniejszemu w wyrazie, czemuś może bardziej surowemu.


Herbata, którą parzyłem robiąc zdjęcia do tego wpisu, to Ali Shan Wulong z Tajwanu. Raczej nisko oksydowany, lekko podprażany, co daje mu charakterystyczny posmak skórki od chleba. Po kilkukrotnym zaparzeniu kuleczki rozwijają się i można wtedy podziwiać gałązki z trzema pierwszymi liśćmi. Wcześniej, na przełomie lata i jesieni, parzyłem Dong Ding Wulong z tego samego źródła, o podobnych cechach. Obie herbaty bardzo mi smakują, jednak nie czuję między nimi większej różnicy. Ale niuanse smakowe pozostawiam tym, którzy czerpią z nich radość. Mnie wystarczy dobra herbata przyrządzona w ciszy, spokoju i skupieniu.


I na zakończenie najważniejsza chyba sprawa, dość ciekawe i zastanawiające dla mnie osiągnięcie w przededniu pierwszych urodzin bloga i w rok po moim herbacianym przebudzeniu - nie będę już zamieszczać informacji o temperaturze wody, czasie parzenia, ilości użytych liści. Po prostu przestałem to wszystko odmierzać. Nie sądziłem, że kiedykolwiek do tego dojdzie, bo jestem chyba nieuleczalnym perfekcjonistą, ale zawsze skrycie o tym marzyłem - żeby było jak najprościej, jak najbardziej pierwotnie. Teraz naprawdę czuję, kiedy przestać wsypywać liście do czajnika, kiedy woda ma odpowiednią temperaturę i czy herbata już powinna być wylana z czajnika. Słowa pani Pak urzeczywistniły się: "po prostu ją zaparz. Dobra herbata po prostu ci wyjdzie".

7 komentarzy:

  1. Solidaryzuje się z Tobą w kwestii naczyń. Początkowo chce się mieć wszystko, później docenia się minimalizm. Świetny wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Z naczyniami jest pewnie tak jak ze wszystkim w życiu, najpierw trzeba się trochę nasycić, potem można docenić minimalizm. Na Twoim blogu widziałem kilka takich cudeniek, które z powodzeniem mogłyby mi zastąpić całą kolekcję czego innego ;)

      Usuń
  2. Oj tak, słowa pani Pak... to święte słowa! Taka metoda sprawdza się idealnie - sam ją ostatnio często praktykuję (też bym kiedyś nie pomyślał, że tak się stanie).
    Łukaszu! A z okazji nadchodzących urodzin bloga - życzę Ci rozwoju wspaniałej pasji, i natchnienia do tworzenia kolejnych, wspaniałych wpisów! I morza herbaty... tej prawdziwej oraz tego wymarzonego, bardziej minimalistycznego!
    Pozdrawiam serdecznie
    Łukasz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łukaszu, dziękuję pięknie za życzenia :) To już rok, choć zleciało bardzo szybko i wiele się w tym czasie wydarzyło :) Pewnie zrobię o tym wpis, będę się starał.
      To ciekawe, że i u Ciebie nastała zmiana i parzysz bardziej na wyczucie, bo miałeś początkowo to samo nastawienie, co ja, czyli laboratoryjną precyzję ;) Herbata nas zmienia, haha :)

      Usuń
    2. Łukaszu... szczerze, to moment przełomowy nastąpił kiedy spotkaliśmy się w Onggi... wtedy, kiedy zobaczyłem, jak herbatę parzył Robert z pomocą innych, i jakie miał do tego podejście... stwierdziłem, że nie warto skupiać się na takich drobnostkach, jak czas, ilość suszu czy temperatura. :)

      Usuń
    3. A widzisz...jednak parzenie w towarzystwie innych herbaciarzy jest nieocenione ;)

      Usuń
  3. No pięknie Pani Park powiedziała! :)

    OdpowiedzUsuń