Moja przygoda z tą herbatą zaczęła się w lutym tego roku. Było zimno i
ponuro, a ja miałem pełną świadomość, że zapasy rozgrzewającej herbaty
kiedyś mi się skończą. Pomyślałem, że kupię sobie coś bezpiecznego i znanego, dlatego zdecydowałem się na Darjeeling. Od czasu Margaret's Hope mam do tej herbaty sentyment.
Zachęcony jakością gruzińskiej herbaty od pana Ramiza wybrałem Darjeeling oferowany przez sklep thetea.pl, złożyłem zamówienie, wylogowałem się z konta i poszedłem otworzyć drzwi listonoszowi, który przyniósł zamówioną herbatę. No dobrze, przesadziłem, ale sklep thetea.pl działa naprawdę błyskawicznie i przesyłka była u mnie już następnego dnia.
No i wtedy się zaczęło.
Wziąłem się za zaparzanie nowej herbaty gorącą wodą (95 stopni) przez dwie minuty, czyli tak, jak postąpiłbym odruchowo z każdą czerwoną herbatą. Efekt - napar był obezwładniająco cierpki i gorzki. A miało być tak zwyczajnie - ciepła herbata, gdy za oknem brzydko i takie tam. Westchnąłem i zabrałem się do pracy, bo przecież trzeba było znaleźć dla tej herbaty najlepszy sposób zaparzania.
Pierwsze, co zrobiłem, to przyjrzałem się liściom. Są dość zielone, bardziej niż u niektórych innych herbat tego typu, warto by zatem obniżyć temperaturę wody. Liście są też drobno pocięte, co sprawia, że herbata szybciej się zaparza (i pewnie stąd ta gorycz). Przydałoby się w takim razie krótsze parzenie. Zapach herbaty w opakowaniu jest przyjemny, wyczuwalny, ale zawiera w sobie pewną pikantną nutę. Po wsypaniu do ogrzanego czajnika liście pachną przyjemnie, dokładnie tak jak można się tego spodziewać po herbacie Darjeeling.
W trakcie eksperymentów zwróciłem uwagę na silne indywidualne cechy tej herbaty - wyczuwalna pikantność, a jednocześnie delikatność, bo ten konkretny Darjeeling daje jasny, żółto-złoty napar o smaku subtelniejszym niż na przykład Margaret's Hope.
W końcu mi się udało i znalazłem parametry, które pozwalają mi cieszyć się smakiem i jednocześnie uniknąć goryczy. Parzę tę herbatę wodą o temperaturze 90 stopni (a czasem nawet mniej) przez minutę, w ilości suszu jak dla mnie typowej, czyli łyżeczka na czarkę/filiżankę.
Podzieliłem się też tą herbatą z Łukaszem prowadzącym blog Herbaciane Szlaki (on napisał o niej wczoraj) i spróbowałem ją zaparzyć zgodnie z jego sugestiami: przez 2 minuty, przy o połowę mniejszej ilości liści. Rezultat jest przyjemny, choć po wypiciu utrzymuje się w gardle uczucie ściągnięcia, za którym jednak nie przepadam i chyba pozostanę przy wypracowanym przeze mnie sposobie parzenia.
Dała mi lekcję ta herbata, ale pewnie wyjdzie mi to na dobre.