Krótki pobyt w Korei na początku kwietnia pozwolił mi osobiście doświadczyć nieco koreańskiej kultury herbacianej. W czasie, kiedy w Polsce kwiecień nadal nie mógł się zdecydować, którą właściwie jest porą roku, w Korei była już prawdziwa wiosna (choć czasem padało).
W pobliżu miasta Gwangyang [głangjang], w którym byłem, znajdują się dwa znane rejony uprawy herbaty - Boseong [posong] i Hadong. Krzewy herbaty w Hadong można obserwować np. przejeżdżając samochodem, rosną one w prywatnych ogrodach w pobliżu rzeki Seomjin [somdzin], jak też dziko na zboczach gór (w opinii miłośników herbaty, te rosnące dziko w górach, z których liście zrywa się ręcznie, dają najlepszą herbatę). Natomiast Boseong to właściwie plantacja i atrakcja turystyczna w jednym. Można tam zostawić samochód na parkingu, trzeba kupić bilet wstępu i wszystko jest zorganizowane tak, żeby przyjąć duże liczby odwiedzających. Na szczęście tego dnia, kiedy tam byłem, była bardzo gęsta mgła. Gości nie było prawie wcale, a krajobraz wyglądał tajemniczo i magicznie. Dzięki mgle i małej liczbie odwiedzających całe miejsce było niezwykle ciche i spokojne (tak naprawdę nie było tam prawie nikogo, tylko pani Pak, ja i przypadkowo spotkana para polskich turystów... przypadkowo spotykani polscy turyści, to chyba nieodłączny element każdego egzotycznego miejsca...)
| Krzewy herbaty już szykowały się do nadchodzących zbiorów, które miały nastąpić prawdopodobnie pod koniec miesiąca. | 
Na miejscu jest oczywiście sklepik z pamiątkami herbacianymi oraz miejsce, gdzie herbaty można się napić.
Na stołach ustawione są zestawy do parzenia herbaty i termosy z wodą, a herbatę dostaje się zapakowaną w saszetki, co pewnie ułatwia obsłudze sprzątanie po gościach. To raczej miejsce do spróbowania herbaty jako jeszcze jednej atrakcji wycieczki. Atmosfera żadna, herbata smakuje przeciętnie.
Dużo lepsze wspomnienia mam z herbaciarni Dayun w rejonie Hadong, gdzie herbatą podjęła nas sama właścicielka, pani Jeong [dziong]. O ile dobrze pamiętam, była to paryocha jej własnej produkcji, bardzo smaczna. Atmosfera miejsca też bardzo herbaciana, spokój, cisza, herbata parzona przez herbaciarza. W herbaciarni można też zaopatrzyć się w ceramikę.
Herbaty można się też napić w mniej oczywistych okolicznościach - np. podczas wizyty w muzeum. W holu muzeum w twierdzy Jinju [dzindziu] miejscowe towarzystwo herbaciane częstowało herbatą.
Można było się przysiąść, napić herbaty, miło pogawędzić z gospodarzami. Mimo, że herbaty mógł się tam napić każdy, kto przechodził obok, atmosfera była mocno herbaciana, spokojna, cicha, przestrzeń herbaciana była bardzo elegancko i schludnie zaaranżowana. Gospodarze bardzo kulturalni i taktowni.
Herbata nie byłaby sobą bez buddyzmu i buddyzm nie byłby sobą bez herbaty, stąd można jej skosztować także podczas odwiedzin w świątyni buddyjskiej. Tutaj zdjęcie jednego z przejść na terenie świątyni Naejang [nedziang], na górze znajduje się pawilon, w którym można nieodpłatnie napić się herbaty.
| Po wybraniu stolika, siada się na podłodze (najpopularniejszy w Korei sposób siadania, podłogi w Korei są ciepłe) i otrzymuje czarki oraz dzbanek z naparem. Można poprosić o kolejną porcję. | 
| Tego typu stoły herbaciane są w Korei niezwykle popularne, solidny kawał litego drewna, o naturalnym kształcie. Kultura herbaty w Korei jest mocno związana z naturą. | 
| Nic dziwnego, że herbata w Korei smakuje bardzo dobrze, skoro tamtejsza woda jest wyśmienita. Tutaj ujęcie wody na terenie świątyni Songgwang. | 
Kultura herbaty w Korei, mimo że nie jest tak rozwinięta jak w Chinach, czy Japonii, jest dobrze widoczna. W większych miastach istnieją towarzystwa herbaciane, a znalezienie sklepu z herbatą, czy akcesoriami nie sprawia większych problemów. Jeśli Koreańczycy mówią o kimś, że "pije herbatę", wszyscy wiedzą o co chodzi i nie reagują zdziwieniem. Kultura herbaty traktowana jest też jako część dziedzictwa narodowego.
Zaskoczyło mnie, że za każdym razem, gdy spotykałem się z ludźmi herbaty i opowiadałem, skąd przyjechałem, padało jedno i to samo pytanie: "A jaką herbatę tam się pije?" Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo zupełnie zbijało mnie ono z tropu. "Jak to, jaką?" - myślałem. "Przecież każdy pije taką, jaka mu smakuje". Pani Pak odpowiadała wtedy: "Głównie czarną z Indii i Sri Lanki. Proszę pamiętać, że to jest kraj, w którym nie rośnie ani jeden krzew herbaty". Dopiero po jakimś czasie mnie olśniło: Korea, to przecież kraj, w którym uprawia się herbatę, Koreańczycy piją głównie krajowe herbaty, a pozostałe w ramach ciekawostki. W dużym uproszczeniu można przyjąć, że tamtejsze rozumowanie zakłada następujący porządek: Chińczycy piją oolongi i pu-erhy, Japończycy matchę i senchę, w Indiach króluje chai, a w Korei pije się nokchę i paryochę. Stąd ciekawi byli (nie mając świadomości, że herbata w Polsce nie rośnie), jaką herbatę sobie sami produkujemy i jak wygląda nasza kultura herbaciana. 
Z Korei wróciłem pełen wspomnień, doświadczeń i z przekonaniem, że jeśli wiedzę o herbacie i kulturze herbaty można by zamknąć w książce, to ja nadal jestem gdzieś w okolicach strony tytułowej ;)



 
Czekałam na ten tekst z niecierpliwością :) Łukaszu, a gdy spotykałeś w Korei ludzi herbaty, czy pytałeś ich może z jakich innych krajów oni piją herbaty "w ramach ciekawostki" i czy jakieś z tych nie-koreańskich herbat są w Korei szczególnie popularne?
OdpowiedzUsuńZ herbat niekoreańskich szczególnie popularne są pu-erhy. Nawet zaobserwowałem takie zjawisko, że każdy szanujący się herbaciarz ma w domu taki specjalny mebelek do przechowywania ciastek pu-erhowych, taka jakby szafeczka z trzema płaskimi szufladkami. Byłem też z wizytą w jednym sklepie w Seulu, którego właścicielka jest Koreanką z Chin i cały sklep poświęcony jest herbatom chińskim. Wydawało mi się jednak, że to wszystko jest tylko uzupełnieniem tamtejszej kultury herbaty bazującej na miejscowej produkcji i tradycji.
UsuńPewien Koreańczyk, właściciel firmy w Polsce, pije tylko zieloną herbatę, czym wzbudza zaciekawienie wśród pracowników. Mówią o nim (cytuję z pamięci) "mało mówi, jest cichy, siedzi w tym swoim biurze i pije herbatę, wie pan, jedną za drugą, tylko zieloną, z tych małych swoich kubeczków bez uszka."
OdpowiedzUsuńTak w Polsce wygląda kultura herbaty...
Może kiedyś trafię na tego Koreańczyka ;)
UsuńŁukaszu, piękne zdjęcia... i niesamowita relacja z pobytu! Takie podróże są niesamowite, gdyż zostają na zawsze w naszej pamięci i serduszku. A taka wyprawa dla herbaciarza, to zdecydowanie najlepsza rzecz jaka może go spotkać na herbacianej drodze!
OdpowiedzUsuńPoza tym świetna anegdota z tym, jaką herbatę się pije w Polsce :) A jak wrażenia z bezpośredniego kontaktu z krzewem herbacianym i świeżymi listkami? To mnie zawsze ciekawi najbardziej... :)
Wspomnienia są wspaniałe, a bezpośredni kontakt z kulturą nie do przecenienia. A jeśli chodzi o obcowanie z krzewem herbaty... no wiesz, w Boseong na przykład rosną one w równych rzędach, są regularnie przycinane. Choć bardzo starałem się zachować magię i powagę, to jednak sam przed sobą musiałem w końcu przyznać, że w takiej postaci krzew herbaciany wygląda jak żywopłot ;)
UsuńTe dziko rosnące to już inna sprawa, ale do nich akurat nie podchodziliśmy. Może następnym razem.
Świetne podsumowanie, bardzo ciekawa relacja. Mam nadzieję, że jeszcze trochę w szczegóły planujesz zanurkować w kolejnych wpisach?:)
OdpowiedzUsuńJak tylko czas pozwoli. Pewnie będę do tego wyjazdu wracać w wielu innych wpisach.
UsuńLukasz swietnie ze podales w nawiasach polska wymowe miejsc ktore odwiedziles.
OdpowiedzUsuńMusiałem to zrobić, koreańska transkrypcja jest trudna, a skoro są tacy, którzy z japońską sobie nie radzą, to co dopiero tutaj.
Usuńchciałabym tam kiedyś pojechać...
OdpowiedzUsuńPrzypadkowo spotkana para polskich turystów...brzmi jak z Pratchetta.
OdpowiedzUsuń