piątek, 17 lutego 2017

Da Hong Pao

Da Hong Pao, czyli "Wielka purpurowa szata", to jeden z najbardziej znanych oolongów, określany czasem mianem najdroższej herbaty świata. Odnosi się to oczywiście do liści pozyskiwanych z kilku starych krzewów rosnących w górach Wuyi. Ale ponieważ zapotrzebowanie na dobrą herbatę jest duże, obecnie produkuje się ten rodzaj oolonga z innych okolicznych krzewów, mniej lub bardziej spokrewnionych z tymi kilkoma oryginalnymi. Legend o pochodzeniu nazwy słyszałem co najmniej kilka, nie będę może ich tu przytaczać, bo zostały już opisane na pewno w wielu innych miejscach, a dodatkowo nie przepadam za legendami, tak już mam. W każdym razie wspólny mianownik tych, które znam mówi o tym, że ktoś był tym krzewom wdzięczny za herbatę i podarował im purpurową szatę. Na pewno się ucieszyły.

Moją wersję kupiłem w The Tea pod nazwą 2015 Zhengyan Da Hong Pao from Buddha Country Cliff, był to nieplanowany zakup, na zasadzie "a co tam jeszcze masz?", okazał się za to zakupem bardzo dobrym. Miałem już wcześniej okazję spróbować Da Hong Pao z innego źródła, nie była jednak tak dobra. Ale do rzeczy:



Użyłem czajniczka autorstwa Andrzeja Bero, który u mnie służy głównie do mocniej oksydowanych herbat chińskich (jest w środku szkliwiony, co pozwala na stosowanie go do wielu różnych herbat). Przy okazji postanowiłem nie korzystać z czapana, na którym parzę na co dzień, ale skomponować sobie Chaxi, żeby nadać tak szlachetnej herbacie właściwą oprawę. Wykorzystałem materiał, który wcześniej często służył mi jako ręczniczek do herbaty, dzięki czemu powstały na nim ciekawe wzory po herbacianych plamach (pewnie na zdjęciu nie będzie widać). Pod czajniczek postawiłem talerzyk-podstawkę, a jako morza herbaty użyłem sugu z małego koreańskiego zestawu, nie mam jeszcze morza do tego czajniczka.



Do zaparzenia użyłem całej bambusowej łódeczki. Dociekliwym muszę niestety powiedzieć, że nie wiem, ile herbaty się na niej mieści. Mogę co najwyżej powiedzieć, wzorem mojej nauczycielki, pani Pak, że herbaty mieści się "o, tyle" :D Woda miała temperaturę pewnie około 90-93 stopni gdy wlewałem ją do termosu.



Budzenie herbaty, czyli pierwsze kilkusekundowe parzenie, wyszło na tyle intensywne w kolorze, bursztynowe, że trafiło do konsumpcji zamiast to naczynia na zlewki. Było bardzo smaczne. Pojawiły się w nim te charakterystyczne cechy wysoko oksydowanych oolongów, a w szczególności właśnie te cechy, które charakteryzują Da Hong Pao, smak prażenia, skórki od chleba, i tyle jeszcze innych rzeczy, których nie potrafię nazwać. I wszędzie unosił się wspaniały zapach. Z uwagi na moc budzenia, kolejne parzenia również były krótkie, począwszy od kilkusekundowych. I wtedy się zaczęło! Pierwsze parzenie, dłuższe o jakieś trzy, cztery sekundy od budzenia, dało napar o bardzo intensywnym, wspaniałym, głębokim smaku, to co odczuwalne było wyraźnie w budzeniu, tutaj pokazało się w pełnej formie. Ale nie chodzi mi o to, że herbata wyszła jakoś specjalnie za mocna, nie, przeciwnie, była idealna. Pełnia smaku utrzymywała się jeszcze przez trzy lub cztery parzenia (przyznam szczerze, że nawet ich nie liczyłem), aż zabrakło wody w termosie.



Jeśli miałbym porównać tę wersję Da Hong Pao z tym, czego próbowałem dawniej, to tamta dawna wersja była płaska, bez wyrazu i uboga w porównaniu z Da Hong Pao kupionym w The Tea.
I nie podzielę się nawet z nikim, bo wypiłem już wszystko. Chciałem sobie kupić jeszcze, ale w sklepie na razie nie ma, pozostaje czekać na świeżą dostawę.

1 komentarz: