[Please scroll down for English]
Od samego początku mojej drogi herbaty marzyłem o spotkaniu z mistrzem z Korei, ale nastawiałem się na to, że będę w tym celu musiał wybrać się na Półwysep i tam dopiero o takie spotkanie zabiegać. Wspominałem już jednak, że na mojej drodze herbaty dzieją się rzeczy niesłychane, które za każdym razem utwierdzają mnie w przekonaniu, że zmierzam we właściwym kierunku. I tym razem nie było inaczej.
To był maj, ale bladego pojęcia nie mam, czy pachniała wtedy Saska Kępa. Do grona znajomych na Facebooku dodała mnie niejaka pani Pak, znajoma Roberta Sayamy, o której wiedziałem tylko, że jest mistrzynią koreańskiej sztuki herbaty i że rok wcześniej była na Święcie Herbaty w Cieszynie.
"Jak miło!" - pomyślałem i od razu obudziła się we mnie nadzieja, że może uda mi się nawiązać z nią kontakt, dobre i to. Nie przypuszczałem, że to dopiero początek i kiedy niedługo później pani Pak napisała do mnie wiadomość, szczęka mi opadła.
"Za jakiś czas przylatuję do Polski. Czy mógłbyś być moim tłumaczem?"
Kiedy już przestałem piszczeć i tańczyć z radości, odpisałem, że oczywiście.
Pani Pak przyleciała do Polski w czerwcu, w towarzystwie pani Kamili, kolejnej mistrzyni herbacianej (pani Kamila jest chrześcijanką, stąd w kontaktach z nami chciała używać swojego chrześcijańskiego imienia).
Wizyta pań, trwająca w sumie miesiąc, była bardzo ważnym i owocnym okresem dla mnie i dla innych członków Warszawskiego Kolektywu Herbacianego.
Jako Kolektyw spotkaliśmy się z nimi trzy razy. Na pierwszym spotkaniu w restauracji Onggi dowiedzieliśmy się, jak z grubsza wygląda koreańska ceremonia herbaty, posmakowaliśmy wybornych herbat koreańskich Woojeon i Paryocha (Balhyocha), a także pokazaliśmy paniom herbaty z Korei dostępne w polskich sklepach, wobec czego panie zaczęły nam bardzo współczuć.
Pierwsze spotkanie. Parzenie herbaty. Autor zdjęcia: Agnieszka (My Cup Of Green Tea) |
Drugie spotkanie odbyło się w ogrodzie Anety, naszej kolektywnej ceramiczki, w ramach festiwalu Otwarte Ogrody. Panie zaprezentowały parzenie herbaty, ubrane w piękne stroje tradycyjne (hanbok), po czym Kolektyw dołączył do nich i zaparzył mnóstwo herbaty dla zgromadzonych widzów.
Spotkanie w ogrodzie Anety. Autor zdjęcia: Patryk Szmelter, Fotoluwak |
Ostatnie spotkanie zorganizowaliśmy na kilka dni przed powrotem pań do Korei. Pani Kamila zachorowała, towarzyszyła nam więc sama pani Pak. Oprócz Kolektywu uczestniczyło w nim też kilka osób, które chciały wziąć udział w tym wydarzeniu, a mimo to nadal było kameralnie. Atmosfera była dużo swobodniejsza i bardziej rodzinna, pani Pak, zaznajomiona z nami, parzyła herbatę i opowiadała o początkach swojego zainteresowania herbatą, o kulturze herbacianej we współczesnej Korei oraz o miejscu herbaty w jej życiu. Poczęstowała nas także rarytasem - herbatą aromatyzowaną poprzez włożenie jej do wydrążonego owocu cytronu (mogło też chodzić o bardzo podobny owoc yuzu).
Ostatnie spotkanie. Pani Pak wykłada tradycyjne przekąski herbaciane. Autor zdjęcia: Agnieszka (My Cup Of Green Tea) |
Mnie samemu, oprócz spotkań oficjalnych, przypadło w udziale towarzyszenie paniom w spacerach po mieście i zwiedzaniu, co zawsze kończyło się wspólną herbatą. Bywało też, że pani Pak dzwoniła rano i mówiła: "jeśli będziesz miał chwilę, wpadnij na herbatę". Chwila oczywiście musiała się znaleźć :)
Trudno mi nawet właściwie ocenić, co mi to wszystko dało. Spotkałem w końcu dwie mistrzynie, nauczycielki sztuki herbaty i nadal trudno mi w to uwierzyć. Wszystkie ich wskazówki odnośnie parzenia herbaty okazały się bardzo przydatne. Choć były to bardziej korekty, niż wskazówki, w rodzaju:
Temperatura wody? - po prostu trochę ją ostudź.
Czas parzenia? - tak około minuty (zielone koreańskie), ale tak na wyczucie, nie z zegarkiem.
Ilość liści? - Spójrz do czajnika i sprawdź, czy wystarczy to, co nasypałeś.
Dla takiego perfekcjonisty jak ja, te porady są nie lada wyzwaniem :)
Od tamtej pory parzę zieloną herbatę dokładnie tak, jak mi pokazały. Żałuję tylko, że nie mogę tu kupić tak dobrej herbaty, jak ta, którą ze sobą przywiozły.
[English]
Since the very beginning of my way of tea I had been dreaming of meeting a master from Korea but I always thought I would need to travel all the way to Korea to meet such a person. I did mention before, however, that miracles tend to happen along my way of tea, which always make me even more sure I am moving in the right direction. And this time was no exception.
It was in May when I got a Facebook request from a Ms Pak, a friend of Robert Sayama, of whom I only knew she was a master of Korean tea art and had taken part in the Tea Festival in the Polish town of Cieszyn the year before.
"How nice!" - I thought and began immediately to hope to get to know her better, which would be good enough. Little did I suppose it was just the beginning and when she sent me a message a while later I was astonished.
"I will be coming to Poland soon. Can you be my interpreter?"
When I finally stopped screaming and dancing I replied "of course".
Ms Pak arrived in Poland in June, together with another tea master, Ms Camilla (who is Christian and so was wiling to use her Christian name while with us). Their visit lasted a month and it was a very important and fruitful time for me and the other members of the Warsaw Tea Society.
As the Society we met the masters three times. Our first meeting was in Onggi reastaurant and they demonstrated the Korean tea ceremony to us, made some delicious Korea tea (Woojeon and Paryocha-Balhyocha). When we showed them the Korean teas available at Polish shops the masters felt very sorry for us.
The second meeting took place in Aneta's (our Society's pottery artist) garden. At that time there was so called Open Gardens Festival. The masters demonstrated the Korean tea ceremony dressed in beautiful traditional dresses (hanbok) and then, accompanied by the Society, made a big amount of tea for the audience.
We had our last meeting a few days before the masters' departure. Ms Camilla was not feeling well so it was only Ms Pak who took part in it. Even though there was the whole Society together with some other people who wanted to participate, it was still very intimate. The atmosphere was cosier and even more friendly than at the first time. Ms Pak, knowing us much better then, was making tea and telling us about the beginnings of her tea passion, about the tea culture in modern Korea and about the place of tea in her life. She also made some unique tea for us - it was tea frangranced by putting it into a hollow citron (or maybe yuzu) fruit.
Beside the official meetings, I had the chance to meet the masters more often while walking around the city and sightseeing, which always ended with some tea. Sometimes Ms Pak would call me in the morning and invite me for tea if I had a while. Of course, I did everything to have a while.
It is even hard to evaluate all that I got from this. After all, I have met two masters, the teachers of tea art, I still cannot believe it. All their advice on brewing tea turned out to be priceless. Well, it was more of a correction rather than pure advice. Like:
The water temperature? - just let it cool down a bit.
Steeping time? - around a minute (for Korean green tea), but just feel it, don't look at the timer.
The amount of leaves? - Just look inside the tea pot and say if it's enough what you've already put in there.
For a perfectionist like me this advice is really challenging :)
I have been steeping my green tea the very way they tought me ever since. I olny regret I cannot buy Korean tea here as good as the tea they brought with them.