Rzeczywistość okazała się dla mnie łaskawsza - już na miejscu dowiedziałem się, że w tym samym czasie w okolicach miasta pani Pak, mojej koreańskiej herbacianej przewodniczki, odbywają się dwa festiwale herbaty, że każdy z nich jest dwudniowy i na oba uda się pojechać :)
Po drodze na festiwal w Hadong trzeba przekroczyć strumień mostkiem wyściełanym trzciną. |
Na sam festiwal dostać się można małym, wyściełanym trzciną mostkiem przerzuconym nad potokiem. To był niejako wstęp do wydarzenia w miejscu, w którym tak celebruje się tradycję i naturę.
Festiwal w Hadong, którego pełna nazwa brzmi Festiwal Kultury Dzikiej Herbaty, kładzie zauważalny nacisk na duchową stronę kultury herbaty, jej powiązania z koreańską tradycją i naturą. Większość stoisk prezentowała ręcznie wykonaną ceramikę (lub taką wyglądającą na ręcznie wykonaną), dużo drewnianych akcesoriów i oczywiście herbatę z krzewów dziko rosnących (lub z takich, które koło nich rosną, żeby nie popadać w nadmierną egzaltację). Można tam zobaczyć wiele osób ubranych w stroje inspirowane szatami mnichów buddyjskich lub saenghwal hanbok [sęhłal hanbok], czyli "codzienny hanbok". Hanbok, to tradycyjny strój koreański, a codzienny hanbok, to jego nowoczesna wersja, inspirowana dawnymi wzorami, dostosowana do wymogów współczesności, to bardzo popularny strój wśród koreańskich ludzi herbaty.
Paryocha (także jako Balhyocha) - koreańska herbata o utlenianych liściach |
Mistrz Hwabong podczas pracy nad kaligrafią |
Da-seon-il-mi (od lewej do prawej) - "Herbata i zen mają ten sam smak" |
W odległym końcu festiwalu przedstawiano kulturę herbaty z innych zakątków świata. Były przeeleganckie panie z koreańskiej szkoły Urasenke prezentujące japońskie chadou, było stoisko amerykańskie (herbatę uprawia się na Hawajach), oraz stoisko europejskie, chyba najbardziej kosmiczne, gdzie panie w strojach do flamenco podawały herbatę parzoną w samowarze, do tego mnóstwo filiżanek w różyczki (moje ulubione ;) i koronkowych serwetek. Takie stężenie europejskości na metr sześcienny, że momentami bałem się, że zacznę jodłować. Niestety, mój telefon miał jakieś problemy z pamięcią i nie wszystkie zdjęcia się zapisały. A szkoda, bardzo Wam chciałem to pokazać.
Boseong.
Tym drugim festiwalem, na który miałem możliwość pojechać, był festiwal herbaty w Boseong [posą]. Jeśli czytaliście o moim poprzednim pobycie w Korei, lub po prostu sami wiecie coś o herbacie w Korei, będziecie pamiętać, że to plantacja herbaty pamiętająca jeszcze czasy okupacji japońskiej. Uprawia się tam herbatę na większą skalę i bardziej mechanicznie niż w Hadong. Sam festiwal też sprawiał wrażenie mniej uduchowionego.
W Boseong znajduje się muzeum herbaty, trzeba przyznać, że już dla samego muzeum warto tam pojechać. Jest bardzo dobrze urządzone, przejście go zajmuje dużo czasu i można się dowiedzieć bardzo wielu przydatnych rzeczy o herbacie nie tylko koreańskiej, ceramice, sztuce herbaty i kulturze herbaty. Zdjęcia, niestety, nie zachowały się.
Stoiska na festiwalu w Boseong były powiązane z kulturą herbaty, ale nieco mniej ściśle niż w Hadong. Największą i w sumie najbardziej herbacianą atrakcją było jednak robienie herbaty sprasowanej ddoek-cha [ttok-cia].
Herbata zielona, smakowała wyśmienicie, był to więc zapewne Woojeon [udzion]. |
Ładnie ubijałem papkę herbacianą, wobec czego pani przydzieliła mi herbatę wykonaną dwa lata wcześniej. Moją herbatę z kolei dostanie ktoś grzeczny za dwa lata. |
Z takiej herbacianej papki kształtuje się krążki ddeok-cha. |
W środku każdego krążka ddeok-cha wydrąża się otwór do nawlekania. Herbata suszy się rozwieszona w przewiewnym miejscu. |
Foliowe rękawiczki są średnio wygodne, ale moją herbatę ma dostać ktoś inny za dwa lata, więc wiecie. |
Te dwa festiwale pozwoliły mi zerknąć na dwa nieco odmienne nurty i tak skromnej koreańskiej kultury herbaty (skromnej, jeśli porównać do jej sąsiadów) - duchowy i komercyjny. To było bardzo ciekawe doświadczenie, przy okazji dużo radości, no i wspomnień. A przede wszystkim, kolejne dawki wiedzy, którą można uzyskać tylko przebywając w towarzystwie herbaciarzy i podpatrując.
Autorem zdjęć, na których mnie widać jest Robert Tomczyk, który również gościł w tym czasie u pani Pak.