niedziela, 1 listopada 2015

Oolong Dong Ding

Chińska tradycja zaleca jesienią picie herbat oolong, czyli średnio utlenianych, ponieważ mają one lekko zagrzewać nas w te chłodniejsze dni. Zazwyczaj staram się trzymać tych dawnych wytycznych, choć przyznam, że nie popadam w fanatyzm.

Dong Ding, pisany też np. jako Tung Ting lub Dong Ti, nie jest najmocniej utlenianym oolongiem (podobno około 30%), stąd uważa się, że bliżej mu do herbat zielonych niż czarnych. Jego nazwa pochodzi od góry Dong Ding (凍頂) na Tajwanie, na której to pierwotnie uprawiano sadzonki herbaty przywiezione z prowincji Fujian znajdującej się na kontynencie. Obecnie krzewy wykorzystywane do produkcji tej konkretnej herbaty rosną na zboczach wielu innych okolicznych gór. Nazwa samej góry też mnie zaciekawiła - Dong Ding oznacza "zmarznięty wierzchołek", a doszukałem się też informacji, że ponoć (nie znam chińskiego) oznaczać to może "chodzić na zmarzniętych palcach", co z kolei ma być idiomem na wspinanie się na palcach; był to podobno najbardziej efektywny sposób dotarcia na szczyt tej góry.

Liście herbaty, wraz z drobnymi kawałkami gałązek, są zwinięte w nieregularnie kulki. Ja osobiście nie czuję wyraźnego zapachu w samych suchych liściach. 












Dong Ding przechowuję w starej puszce po czarnej herbacie Liczi (oczywiście gruntownie umytej), nadaje się ona doskonale dzięki podwójnemu zamknięciu. Poza tym, bardzo lubię stare puszki po herbacie, każda ma swoją wyjątkową historię.




Parzenie:
Temperatura wody: 90°C - 95°C
Imbryk 200ml
Ilość herbaty: 3g
Czas parzenia: Budzenie < 5 sek, I 2 min, II 2 min 30 sek, III 3min

Herbata wsypana do rozgrzanego imbryka zaczyna wydzielać piękny śmietankowo-kwiatowy zapach, który daje wiele nadziei co do przyszłego smaku. Pierwsze i drugie parzenie dają miodowo-żółty napar i mają intensywny smak, śmietankowo-kwiatowy, dokładnie taki, jakiego można się spodziewać po zapachu suchych liści w wygrzanym imbryku. Wyraźnie odczuwalny jest też smak, który ja, jak i wielu częstowanych gości, określamy jako "rosołkowy", mnie bardzo on odpowiada. Trzecie parzenie jest nieco słabsze, ale smak i aromat nadal są wyraźnie wyczuwalne. Często zaparzam tę herbatę też po raz czwarty i nawet piąty, i przyznam, że herbata ta jest bardzo smaczna nawet wtedy, choć oczywiście odpowiednio słabsza.






Lubię po zaparzeniu herbaty wyciągnąć liście i je oglądać. Są one różnej wielkości, zazwyczaj całe lub prawie całe. Widać na nich ciemniejsze plamki świadczące o częściowym utlenieniu i postrzępione brzegi liści, co jest jedną z cech oolongów.
 









Zanim trafiłem na Dong Dinga, próbowałem innych oolongów i najwyraźniej miałem pecha trafiać na herbatę niskiej jakości, cena też by na to wskazywała. Wydawało mi się, że nie będzie to herbata dla mnie, ale Dong Ding zupełnie zmienił moje podejście i teraz mogę go polecać każdemu.

11 komentarzy:

  1. Oolongi to trudna ale i niesamowita grupa herbat; dla mnie nieustannie stanowi zaskoczenie i wzmaga fascynację ;) życzę Ci niezapomnianych doznań w degustacji oolongów :) spróbuj te o wyższej oksydacji ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim marzeniem jest spróbować w końcu prawdziwej Tie Guan Yin... do tej pory trafiałem zawsze na jakieś kiepskie podróby i nawet nie wiem, jak ona smakuje. A mocniej oksydowany oolong czeka na opisanie, pewnie już niebawem ;)

      Usuń
    2. W takim razie czekamy na relację :) Ciekawe, czy mój imiennik woli oolongi niższej, czy wyższej oksydacji? ;)

      Usuń
    3. Ha! Łukaszu, też się zastanawiam. Próbowałem do tej pory tylko dwóch mocniejszych oolongów. Jeden był niespecjalny, drugi już lepszy, ale to jeszcze chyba za mało, żebym wiedział. Te nisko oksydowane ujmują mnie tą kremowością i delikatnością. Z kolei te mocniejsze są takie chlebowe, orzechowe, oba warianty wydają mi się warte popijania :)

      Usuń
    4. Właśnie ten krem, kwiaty i śmietanka są w nich czymś dla mnie wspaniałym :-) często jednak orzechy, chleb i podpiekany aromat jest dla mnie odrobinę za mdły, przez co wybieram te "zielone" warianty :)

      Usuń
    5. Tie Guan Yin naprawdę warto spróbować. :)
      Pamiętasz może nazwę tego silniej fermentowanego oolonga, który Ci nie spasował?
      Zaś mojej opinii o słabiej oksydowanych oolongach powtarzać nie będę, bo o tym była wzmianka na blogu Łukasza G. i na moim. :D

      Usuń
    6. Pamiętam nazwę, ale ona nic właściwie nie mówi... to był "Formosa Oolong" :P Był bardzo tani, pewnie więc i kiepski, może w ogóle nie warto mu poświęcać zbyt wiele uwagi.

      Usuń
    7. Faktycznie, znów przypadek podobny do Wu Yi. :D Chociaż np. na stronie Czarki widnieje Oolong Finest Formosa, tytuł sugeruje, że ta herbata może być dobrej jakości.

      Usuń
    8. Kupiłem go u Czajnikowego przez stronę internetową, nazywał się wtedy właśnie Formosa Oolong i był nieprzyzwoicie tani, na pewno nie Finest, możesz mi wierzyć ;) Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że przy wyborze herbat można posiłkować się ceną, bo ona potrafi co nieco podpowiedzieć. Potem kupiłem sobie na mieście oolong Se Chung i byłem w stanie poczuć różnicę.

      Usuń
  2. Ja jestem laikiem. Mam oolonga, ale nie wiem jaki to. I też jako laik powiem, że uwielbiam słowo "oolong". Brzmi jak imię demona z chińskiej mitologii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to musisz mi go pokazać. Urządzimy konsylium i zdecydujemy, jak go zaparzyć ;)
      A "oolong" znaczy przecież "czarny smok", z tym demonem trafiłaś więc idealnie :)

      Usuń