Miało być inaczej. Nie spodziewałem się, że ten dzień dostarczy mi tylu atrakcji, ale wynikało to tylko z mojej herbacianej ignorancji. Powienem się nauczyć, że jeśli w grę choć częściowo wchodzi herbata, to zawsze będzie ciekawie :)
W sobotę, 5. grudnia w Muzeum Azji i Pacyfiku odbył się przedświąteczny bazar z wystawcami oferującymi orientalne produkty. Dużo było tam ciekawostek dla miłośników klimatów indyjskich, czy bliskowschodnich, ale i z dalekiej Azji Wschodniej też można było co nieco zobaczyć. Mnie, oczywiście, najbardziej zainteresowało stoisko dystrybutora herbat z Chin i przyznam, że tylko dla niego miałem w planach tam pojechać, ale głównie, żeby sobie pooglądać ofertę. Wiadomo powszechnie, że pieniądze rosną na drzewach, a jest już prawie zima i drzewa są gołe ;)
Kolejną sprawą, do załatwienia niejako przy okazji, był zakup książki "Zapiski o herbacie" Roberta Tomczyka, pozycji właściwie już niedostępnej w sprzedaży. Wiedziałem, że kilka ostatnich egzemplarzy można jeszcze kupić w herbaciarni przy ul. Ludnej, nieopodal muzeum.
A teraz po kolei :)
Najpierw książka: zaraz po tym, jak wysiadłem z autobusu pierwsze kroki skierowałem do herbaciarni, żeby sprawdzić, czy uda mi się jeszcze dostać książkę; byłem dobrej myśli, bo poprzedniego wieczoru sprawdziłem w ich sklepie internetowym, że są jeszcze dostępne egzemplarze. Herbaciarnia okazała się być malutka i tak urocza, że chciałem tam zostać. Duży wybór bardzo dobrych herbat, pełno wokół pięknej herbacianej ceramiki i wystrój kojarzący się z przytulnym staroświeckim pokoikiem, gdzieniegdzie przyozdobionym dalekowschodnimi akcentami. I była oczywiście książka! Ale to nie wszystko, bowiem dopiero przy zakupie dowiedziałem się, że tych kilka egzemplarzy, to książki podpisane przez autora! Takiej niespodzianki nawet sobie nie wymarzyłem. Obiecałem sobie, że jeszcze tam wrócę, a tymczasem pospieszyłem do muzeum.
Na miejscu doświadczyłem tłumu, za którym, szczerze mówiąc, umiarkowanie przepadam. Udało mi się zerknąć pobieżnie na wszystkie stoiska, były bardzo ciekawe, ale uznawszy, że i tak nie mam gdzie i kiedy zakładać na siebie kilogramów indyjskiej biżuterii, powędrowałem powoli do stoiska z herbatą. Wybór był ciekawy, różne rodzaje herbat zielonych, czarnych, oolongów i pu-erhów, w eleganckich opakowaniach. Moją uwagę zwróciły jednak porcelanowe gaiwany, bo od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad kupnem takowego. Kiedy do tego wszystkiego dowiedziałem się, że są w naprawdę okazyjnej cenie, musiałem sobie jeden wziąć (a miałem niczego nie kupować!). Pomyślałem, że będzie przecież idealny na moje jednoosobowe parzenia tych herbat, których P. nie lubi. Uradowany zakupem, odpędzając od siebie wyrzuty sumienia, zacząłem przeciskać się do wyjścia, zmęczony gwarem i tłumem, czułem, że potrzebuję sobie na chwilę przysiąść w miłym miejscu i wiedziałem dokładnie, gdzie takie znaleźć :)
Będąc z powrotem w herbaciarni wziąłem sobie czajniczek koreańskiej herbaty Woojeon i kupiłem sobie jej małą porcję do domu (wyrzuty sumienia w końcu się poddały i machnęły ręką). Herbata była wyśmienita, delikatna, słodkawa, taka jak koreańskie tygryski lubią najbardziej. Siedziałem sobie na mięciutkim miejscu, otoczony herbacianym niebem i czas dla mnie nie istniał. To miejsce naprawdę ma moc odprężania.
Do domu wróciłem tak szczęśliwy, jak spłukany :)
Z czystym sumieniem mogę polecić herbaciarnię przy Ludnej w Warszawie, a tymczasem uciekam do lektury "Zapisków..." i jeszcze się tylko pochwalę grupowym zdjęciem moich sobotnich zdobyczy.