środa, 1 kwietnia 2020

Zestaw "Stojący żuraw"

Prawdziwy koreański zestaw do herbaty był od dawna moim marzeniem. Naoglądałem się ich w internecie, podczas spotkań z panią Pak, w Korei. Przygotowanie koreańskiej herbaty w takim zestawie sprawia, że atmosfera herbacianego spotkania zyskuje od razu sto punktów :)
Moim pierwszym zestawem był nieco zdekompletowany mini zestaw otrzymany kiedyś od pewnej koreańskiej rodziny. Wyjeżdżali z Polski i dali mi go wtedy w prezencie. Czajniczek, sugu i dwie czarki. No właśnie, dwie - jak się dowiedziałem wiele lat później, koreańskie zestawy zawsze mają nieparzystą liczbę czarek, a przy parzeniu herbaty w tym moim pierwszym zestawie zawsze się okazywało, że zostaje herbaty tak mniej więcej na jeszcze jedną czarkę. Dostałem go w czasach, kiedy jeszcze nie wiedziałem, do czego służy sugu i długo zajęło mi odgadnięcie jego funkcji :)
Nie był to wyrób wybitnego mistrza wypalany w tradycyjnym piecu, ale przynajmniej był koreański, miał potrzebne elementy i działał :) Używam go nadal, kiedy jadę w rodzinne strony, bo tam w końcu trafił.

Na taki zestaw z prawdziwego zdarzenia przyszła pora podczas ostatniej wizyty w Korei. Odwiedziny u mistrzów ceramiki to zawsze okazja, że w pięć minut przepuścić oszczędności ostatnich dwóch lat (chociaż, może słowo "przepuścić" nie jest tu odpowiednie, raczej "wydać najlepiej jak można" :), ale potem jest się czym cieszyć podczas picia herbaty. W tym roku u wielu ceramików widziałem chawany nawiązujące do jednego ze słynnych pierwowzorów, do tzw. Iphak Dawan (Chawan ze stojącym żurawiem). Kiedy zobaczyłem u mistrza Im Man-jae cały zestaw inspirowany tym wzorem, wiedziałem, że dokładnie taki chcę mieć. Prawdziwy zestaw koreański, ręcznie wykonany przez mistrza, wypalony w piecu na drewno, no bardziej się już nie da! Do tego, ma formę zaczerpniętą z konkretnego naczynia herbacianego, o której też można rozmawiać długo przy herbacie. Po prostu musiałem go mieć!



Leciał ze mną (jak cała koreańska ceramika z resztą, jak za każdym razem :) w bagażu podręcznym, którego pilnowałem jak oka w głowie. Opakowany był w tyle folii bąbelkowej, że mógłbym otworzyć sklep z używaną folią bąbelkową. Dotarł szczęśliwie :)
Jest to zestaw dla trzech osób, bo od początku miał to być mój codzienny zestaw, używany najczęściej, a po kilku latach picia herbaty regularnie wiedziałem już, że najczęściej mam na herbacie maksymalnie dwójkę gości. Kolor i faktura, jak to w ceramice koreańskiej, bardzo naturalne, surowe, minimalistyczne. A jednak mają w sobie coś wyrafinowanego, delikatnego, choć wydawać by się mogło, że trudno te dwa aspekty połączyć. Takie "kolory ziemi" i surowa faktura bardzo mi odpowiadają, odzwierciedlają to, czego szukam na swojej Drodze Herbaty.
O co jednak chodzi z tym słynnym stojącym żurawiem? Nazwa odnosi się bezpośrednio do dekoracji: wizerunku stojącego żurawia, wykonanego najczęściej techniką sanggam, czyli, podobnie jak w koreańskich celadonach, w jeszcze nieco wilgotnej glinie wycina się miejsce na dekorację, wypełnia je gliną innego rodzaju, która podczas wypału wybarwi się na inny kolor. Dzięki takiemu zabiegowi można uzyskać biało-czarny wizerunek tego przynoszącego pomyślność ptaka.
Do żurawia nawiązuje również forma naczyń.



Najbardziej zbliżone kształtem (choć już nie rozmiarem) do pierwowzoru Iphak Dawan są oczywiście czarki: nieco dzwonkowate, o ściankach opadających raczej prosto niż pod lekkim kątem. Ich kształt ma przywoływać na myśl tułów i smukłą szyję żurawia (choć może tej smukłej szyi najłatwiej dopatrzyć się jednak w imbryku).
Każdy element zestawu ma trzy niezależne podpórki - nóżki. Symbolizują one łapę żurawia.
Najbliższe oryginałowi kształtem i wielkością jest w zestawie z kolei sugu, bo na upartego można czasem przyjąć, że koreańskie sugu, to właściwie chawan z dzióbkiem.



Herbata przygotowana w tym zestawie, to oczywiście smak, aromat, ale i moc wspomnień, a także cicha obecność Mistrza i pani Pak przy każdym herbacianym posiedzeniu. To dlatego właśnie ten zestaw przeprawił się ze mną jako jedyny (na razie) na drugą stronę Odry i zniósł to bardzo dzielnie, choć już wtedy sugu było uszkodzone, o czym napiszę Wam w następnym poście, bo jego naprawa trwa :)

czwartek, 26 września 2019

Warsztat z koreańskiej drogi herbaty w Anmo w Duesseldorfie

Wiele już wydarzyło się na mojej drodze herbaty, miałem przyjemność poznać fantastycznych ludzi, udało mi się, właśnie dzięki herbacie, kilkakrotnie gościć w Korei. Wydawało mi się, że to i tak bardzo dużo, jak na jedno życie. Okazuje się jednak, że to wcale nie musi być wszystko, co zostało dla mnie przygotowane.

Podczas odwiedzin u przyjaciół w Duesseldorfie w 2018 roku trafiłem na niezwykłe miejsce, ulokowane w centrum miasta, a dla każdego herbaciarza rozpoznawalne na pierwszy rzut oka, dzięki ceramice w oknach wystawowych.

Anmo, bo tak się nazywa, to galeria sztuki i herbaciarnia w sercu Duesseldorfu, prowadzona przez dwie przyjaciółki ze studiów: Annę Friedel i Motoko Dobashi. To miejsce, gdzie herbata łączy się ze sztuką, ponieważ właścicielki, absolwentki uczelni artystycznej, chciały połączyć tam obie swoje pasje.

Pierwsza moja wizyta w Anmo polegała na tym, że zajrzałem do środka, przywitałem się... i skończyło się na trzech godzinach picia herbaty i snucia opowieści.
Po powrocie do Warszawy zawsze chętnie wracałem do wspomnień tego niezwykłego dnia i kiedy nadarzyła się możliwość odwiedzić Duesseldorf ponownie, od razy przyszedł mi do głowy pomysł: a może, zamiast tylko pić herbatę, zrobić jeszcze coś dla nich? Tak narodził się plan zorganizowania w Anmo warsztatu koreańskiej drogi herbaty.
Cieszyłem się na możliwość podarowania im czegoś od siebie, poznania tamtejszych herbaciarzy i spojrzenia na niemiecki świat herbaty, byłem bardzo podekscytowany.

Spotkanie odbyło się pod koniec lipca, w największe upały, jakie nawiedziły Zachodnią Europę tego lata, jednak wszystkim gościom udało się dotrzeć, a pierwsze łyki najlepszych koreańskich herbat pozwoliły zapomnieć o  niewygodach.

Pierwszą herbatą, którą zaparzyłem, na samym początku spotkania, był Sejak. Zacząłem od herbaty z drugich zbiorów, żeby przywitać gości, pozwolić im ochłonąć i wsiąknąć w atmosferę spotkania. Dopiero potem mogliśmy przejść do opowieści o herbacie w Korei, zdjęć i kolejnych degustacji.

Po omówieniu historii kultury herbaty w Korei, kiedy wszyscy byliśmy już w pełni skupieni na temacie spotkania, przyszedł czas na gwiazdę tego popołudnia, czyli Woojeon, herbatę zieloną z pierwszych zbiorów, najwyżej cenioną w Korei. Jej delikatny, lecz mocno wyczuwalny aromat zachwycił wszystkich, jeszcze zanim nalałem napar do poszczególnych czarek. Po pierwszym łyku wszyscy zamilkli, a po ich twarzach widać było, że tę herbatę zapamiętają na zawsze.

Następnie przyszedł czas na kolejne opowieści: o herbacie w Korei obecnie, o ceramice, koreańskiej ceremonii herbaty, po których zaparzyłem Balhyo-cha (Pario-cha), myśląc, że po zielonych rarytasach, ta herbata będzie to po prostu miłym zakończenie oficjalnej części spotkania. Okazało się jednak, że i ona zachwyciła wszystkich. Miło było widzieć, że u innych wywołuje ona taką samą reakcję, jak u mnie.

Pijąc kolejne parzenia Balhyo-cha (jak to dobrze, że ta herbata jest tak wydajna!) mieliśmy wszyscy okazję do luźnej rozmowy na tematy herbaciane, na dzielenie się wiedzą i umiejętnościami, na wspólne poznanie się. Nie sądziłem, że i ja wyniosę z tego spotkania tak wiele dla siebie, ani tym bardziej, że tych kilka godzin sprawi, że zyskam kilkoro bardzo dobrych herbacianych przyjaciół.
Być może zadziałał po prostu entuzjazm, z jakim chciałem podzielić się tym, czego samemu doświadczyłem i czego mogłem się nauczyć. Być może to coś więcej, jak to bywa na Drodze Herbaty...









czwartek, 11 lipca 2019

Visiting masters of ceramics

During this year's expedition to Korea, this time as a member of the Herbaty Czas teahouse crew, I had the opportunity to visit a few masters of Korean ceramics, drink tea with them and talk a lot about the tea culture in Korea.

In today's post I would like to introduce you to what this visit looks like and why it is such an important experience for me.


Master Im Man-jae's teahouse


Masters of ceramics do not live in random places, their location results from the availability of clay, wood, a certain distance from large cities: ceramics who I met are involved in the production of ceramics fired in wood furnaces, it is the most valued type of firing, giving the most expensive varieties of ceramics, however, the proximity of such a furnace can be cumbersome.

Iside Master Im Man jae's teahouse


They usually live in the villages and to get to them, a car is needed (I do not know what we would have done without our great Ms. Pak, who took us everywhere).

Master Im Man-jae preparing tea
 

Each master of ceramics has their own workshop, a space for making tea in the form of a dedicated room and a small exhibition of his works, both in the place where tea is brewed or in a separate room, if the exhibition is expanded.


Beautifully served tea sweets


The first part of the visit is always tea, brewed by the master, in his own vessels, in a specially designed room full of his works. Such tea meeting is an aesthetic experience. Although this is by no means a ceremony, the atmosphere is lofty, calm, focused, supported by the view of the beautiful ceramics, both the one from which we will soon drink tea, as well as the ones displayed around. There is no mess, chaos, disorder. Each element has its meaning and place, although one does not feel the tension of discipline, on the contrary, the atmosphere is filled with cordiality and joy of meeting.

Master Kil Sung's tea room


Teas made by masters are Korean teas, hence most of the summer we will drink green leaf teas (Woojeon or Sejak), green powdered tea (mal-cha, also called kkaru-cha) and regardless of the season of the year, highly oxidized, gently fermented Balhyo-cha, a Korean specialty.

It also happens that at the end of the meeting, the host may prepare herbal tea.


Master Kil Sung's works


After tea and conversation (usually quite long and very valuable), it's time to watch the exhibition of ceramics, accompanied by the master, so one can ask for any object, consolidate the newly acquired knowledge. And to admire, because it really is something.

Tea prepared by the daughter of Master Shin Bong-gyun




And when we have asked about everything, we can ask for one more thing, to show the furnace for firing ceramics, which the master will do with pleasure. Such a furnace is usually located next to the tea room, it is usually the size of a large garage and is an attraction in itself. Several chambers, capable of accommodating at least one person, placed one behind the other. During the viewing of the furnace, the master once again talks about how he works, how much time the firing takes and how much energy and work it requires. You can then understand why some people even decide to just have one firing in a year. And why their works must cost as much as they cost.

 
Tea space at Master Shin Yong-kyun's gallery...


and tea prepared by his wife.



At the end, there is a cordial goodbye, bows (which can be as cordial and as grateful as our hugs) and time to leave, trying to sort out everything that has happened in the last moments. Just do it quickly, because Ms. Pak is already taking us to the meeting with the next master... 

Master Shin Bong-gyun is showing us the furnace, photo: Małgorzata Devos

Master Kil Sung's furnace, photo: Małgorzata Devos
 

niedziela, 16 czerwca 2019

Wizyta u mistrzów ceramiki

Podczas tegorocznej wyprawy do Korei, tym razem jako członek załogi herbaciarni Herbaty Czas, miałem okazję odwiedzić kilku mistrzów koreańskiej ceramiki, napić się z nimi herbaty i dużo, naprawdę dużo rozmawiać o kulturze herbaty w Korei.
W dzisiejszym wpisie chciałbym Wam przedstawić, jak wygląda taka wizyta i dlaczego jest to dla mnie tak ważne doświadczenie.

Pawilon herbaciany i ceramiczny mistrza Im Man-jae

Pokój herbaciany mistrza Im Man-jae

Mistrzowie ceramiki nie mieszkają w przypadkowych miejscach, ich lokalizacja wynika z dostępności gliny, drewna, pewnego oddalenia od dużych miast: ceramicy, których poznałem zajmują się wytwarzaniem ceramiki wypalanej w piecach na drewno, jest to najwyżej ceniony rodzaj wypału, dający najbardziej kosztowne odmiany ceramiki, jednak sąsiedztwo takiego pieca może być uciążliwe.
Mieszkają wobec tego najczęściej na wsiach, żeby się do nich dostać potrzebny jest samochód (nie wiem, co byśmy zrobili bez naszej wspaniałej pani Pak, która wszędzie nas zabierała).
Każdy mistrz ceramiki ma swój warsztat, przestrzeń do parzenia herbaty w postaci dedykowanego pokoju oraz małą wystawę swoich dzieł, zarówno w miejscu parzenia herbaty, jak w osobnym pomieszczeniu, jeśli wystawa jest rozbudowana.

Mistrz Im Man-jae przygotowuje herbatę

Elegancko podane słodycze do herbaty


Pierwszą częścią wizyty jest zawsze wspólna herbata, zaparzona przez mistrza, w jego własnych naczyniach, w specjalnie do tego celu przeznaczonym pomieszczeniu pełnym jego dzieł. Takie spotkanie herbaciane do doznanie estetyczne. Mimo, iż nie jest to w żadnym wypadku ceremonia, atmosfera jest podniosła, czuć spokój, skupienie, wspomagane przez widok pięknej ceramiki, zarówno tej, z której zaraz będziemy pić herbatę, jak i tej wystawionej dokoła. Nie ma tu bałaganu, chaosu, nieporządku. Każdy element ma swoje znaczenie i miejsce, choć nie czuć pełnej napięcia dyscypliny, wręcz przeciwnie, atmosferę wypełnia serdeczność i radość ze spotkania.


Pokój herbaciany z małą wystawą ceramiki mistrza Kil Sung


Herbaty, jakie parzą mistrzowie, to herbaty koreańskie, stąd najczęściej w sezonie letnim napijemy się z nimi herbaty zielonej liściastej (Woojeon lub Sejak), zielonej sproszkowanej (mal-cha, zwana także kkaru-cha) oraz niezależnie od pory roku, mocno utlenionej, delikatnie fermentowanej Balhyo-cha, koreańskiej specjalności.
Bywa także, że na zakończenie spotkania gospodarz zaparzy herbatę ziołową.

Herbata u mistrza Sin Bong-kyun, parzona przez jego córkę...

... i część wystawy jego ceramiki





Po poczęstunku i rozmowie (najczęściej dość długiej i bardzo wartościowej) przychodzi czas na oglądanie wystawy ceramiki, w towarzystwie mistrza, dlatego o każdy przedmiot można zapytać, utrwalić dopiero co zdobytą wiedzę. No i pozachwycać się, bo naprawdę jest czym.


Galeria ceramiczno-herbaciana mistrza Shin Yong-kyun...

... i herbata zaparzona przez jego żonę


A kiedy już wypytamy o wszystko, możemy poprosić jeszcze o jedno, o pokazanie pieca do wypału ceramiki, co mistrz zrobi z przyjemnością. Taki piec znajduje się przeważnie tuż obok pomieszczenia herbacianego, ma najczęściej wielkość sporego garażu i stanowi atrakcję sam w sobie. Kilka komór, zdolnych pomieścić co najmniej jedną osobę, umieszczonych jedna za drugą. W czasie oglądania pieca mistrz jeszcze raz opowiada o tym, jak wygląda wypał, ile czasu zajmuje i ile energii i pracy pochłania. Można wtedy zrozumieć, dlaczego niektórzy decydują się nawet na tylko jeden wypał w roku. I dlaczego ich dzieła muszą kosztować tyle, ile kosztują.

Mistrz Shin Bong-kyun przygotowuje się do pokazania nam wnętrza pieca. Zdjęcie autorstwa Małgorzaty Devos

Piec mistrza Kil Sung. Zdjęcie autorstwa Małgorzaty Devos

Na koniec pozostaje serdeczne pożegnanie, ukłony (które potrafią być równie serdeczne i pełne wdzięczności co nasze uściski) i czas odjechać, próbując sobie jakoś poukładać w głowie wszystko, czego się doświadczyło przez ostatnie chwile. Byle robić to szybko, bo pani Pak już wiezie nas na spotkanie z kolejnym mistrzem...

wtorek, 5 lutego 2019

Tschanara - plantacja herbaty w Niemczech

W maju ubiegłego (2018) roku miałem w końcu szansę odwiedzić małą niemiecką plantację herbaty w niemieckiej Nadrenii-Północnej Westfalii. Odkąd dowiedziałem się o jej istnieniu, bardzo chciałem tam pojechać, bo to przecież "tak blisko", że szkoda byłoby nie zajrzeć.



Tschanara znajduje się w miejscowości Odenthal-Scheuren, w delikatnie górzystym terenie, niedaleko od wielkiej aglomeracji Ren-Ruhra. Po drodze miejskie krajobrazy szybko znikają, a teren staje się coraz bardziej pagórkowaty, miejscami nieco górzysty. W takiej właśnie okolicy, na stoku, ulokowała się plantacja.



Prowadzona jest przez koreańsko-niemieckie małżeństwo i wiele jest w niej elementów charakterystycznych dla Korei - zestaw do herbaty, w którym właściciele parzą własną herbatę, wiele krzewów zostało przywiezionych z Korei.
Jednak znajdziemy tam nie tylko krzewy koreańskie. Aby zbadać, które odmiany najlepiej zaaklimatyzują się w lokalnych warunkach, właściciele plantacji sprowadzili rozmaite odmiany krzewu herbacianego z różnych stron świata, m.in. z Tajwanu, Chin, Indii, czy nawet z Azorów, które do niedawna mogły pochwalić się jedynymi w Europie (ale jednak nie na kontynencie) uprawami herbaty.
Obecnie, w związku ze zmianami klimatu, uprawy herbaty pojawiają się w Niemczech, Holandii, Szwajcarii, a nawet Szkocji. Większość z nich zrzeszona jest w organizacji Tea Grown in Europe.



Atmosfera na samej plantacji jest niesamowita. Z jednej strony rosnące w rzędach krzewy herbaciane pozwalają poczuć się jak w egzotycznej scenerii, z drugiej strony swojskie muczenie krów, widok środkowoeuropejskiego lasu na horyzoncie, nie pozwalają zapomnieć, że jesteśmy w sercu Europy, o pół godziny jazdy od Kolonii czy Duesseldorfu.













A sama herbata? Wspaniała. Siedząc przy wspólnym stole, w cieniu drzew, mając na wyciągnięcie ręki krzewy herbaty, piliśmy oolonga i herbatę zieloną. Parzył je sam właściciel, były to oczywiście herbaty z Tschanary. W smaku były wyśmienite i czuć w nich było delikatnie, że są niezależne, tutejsze, jedyne w swoim rodzaju. Szkoda, że w tamtym momencie nie były jeszcze wprowadzone do sprzedaży... ale w prezencie otrzymałem paczkę herbaty zielonej, o której niebawem napiszę.

P.S. Wielkie podziękowania należą się Magdzie, Jackowi i Miłoszowi :)

niedziela, 28 października 2018

Festiwale herbaty w Korei 2018

Wybierając się do Korei w maju tego roku liczyłem na to, że uda mi się zajrzeć na festiwal herbaty w Hadong, miejscu słynnym z dobrej jakości herbaty, wytwarzanej z liści krzewów dziko rosnących na zboczach masywu Jiri-san.
Rzeczywistość okazała się dla mnie łaskawsza - już na miejscu dowiedziałem się, że w tym samym czasie w okolicach miasta pani Pak, mojej koreańskiej herbacianej przewodniczki, odbywają się dwa festiwale herbaty, że każdy z nich jest dwudniowy i na oba uda się pojechać :)

Po drodze na festiwal w Hadong trzeba przekroczyć strumień mostkiem wyściełanym trzciną.
Pierwszym z festiwali, na które pojechaliśmy, był ten w Hadong. To była moja druga wizyta w tym miejscu w życiu i zaskoczyło mnie jak dobrze zapamiętałem drogę biegnącą pomiędzy zboczem góry, a rwącym potokiem. Pogoda była ładna i z każdym kolejnym przejechanym metrem rosła ekscytacja.
Na sam festiwal dostać się można małym, wyściełanym trzciną mostkiem przerzuconym nad potokiem. To był niejako wstęp do wydarzenia w miejscu, w którym tak celebruje się tradycję i naturę.
Festiwal w Hadong, którego pełna nazwa brzmi Festiwal Kultury Dzikiej Herbaty, kładzie zauważalny nacisk na duchową stronę kultury herbaty, jej powiązania z koreańską tradycją i naturą. Większość stoisk prezentowała ręcznie wykonaną ceramikę (lub taką wyglądającą na ręcznie wykonaną), dużo drewnianych akcesoriów i oczywiście herbatę z krzewów dziko rosnących (lub z takich, które koło nich rosną, żeby nie popadać w nadmierną egzaltację). Można tam zobaczyć wiele osób ubranych w stroje inspirowane szatami mnichów buddyjskich lub saenghwal hanbok [sęhłal hanbok], czyli "codzienny hanbok". Hanbok, to tradycyjny strój koreański, a codzienny hanbok, to jego nowoczesna wersja, inspirowana dawnymi wzorami, dostosowana do wymogów współczesności, to bardzo popularny strój wśród koreańskich ludzi herbaty.












Paryocha (także jako Balhyocha) - koreańska herbata o utlenianych liściach
Okazało się też, że pani Pak na jednym ze stoisk wypatrzyła znajomego mistrza sztuki kaligrafii, bardzo cenionego Hwabong Choe Gi-yeong [Hłabą Ćhłe Gi-ją]. Mistrz, ucieszony tym spotkaniem, postanowił sporządzić kaligrafię dla gości. Naprawdę! Koreański mistrz sztuki kaligrafii sporządził dla mnie kaligrafię! Zapytał tylko, co chciałbym, żeby dla mnie napisał... i chyba podałem najoczywistszą odpowiedź - "Droga Herbaty", czyli "Dado". Ten zwój przechowuję teraz jako mój najcenniejszy skarb. Powinienem go oprawić, ale boję się, że zrobię to źle i go uszkodzę.






Mistrz Hwabong podczas pracy nad kaligrafią


Da-seon-il-mi (od lewej do prawej) - "Herbata i zen mają ten sam smak"



W odległym końcu festiwalu przedstawiano kulturę herbaty z innych zakątków świata. Były przeeleganckie panie z koreańskiej szkoły Urasenke prezentujące japońskie chadou, było stoisko amerykańskie (herbatę uprawia się na Hawajach), oraz stoisko europejskie, chyba najbardziej kosmiczne, gdzie panie w strojach do flamenco podawały herbatę parzoną w samowarze, do tego mnóstwo filiżanek w różyczki (moje ulubione ;) i koronkowych serwetek. Takie stężenie europejskości na metr sześcienny, że momentami bałem się, że zacznę jodłować. Niestety, mój telefon miał jakieś problemy z pamięcią i nie wszystkie zdjęcia się zapisały. A szkoda, bardzo Wam chciałem to pokazać.

Boseong.
Tym drugim festiwalem, na który miałem możliwość pojechać, był festiwal herbaty w Boseong [posą]. Jeśli czytaliście o moim poprzednim pobycie w Korei, lub po prostu sami wiecie coś o herbacie w Korei, będziecie pamiętać, że to plantacja herbaty pamiętająca jeszcze czasy okupacji japońskiej. Uprawia się tam herbatę na większą skalę i bardziej mechanicznie niż w Hadong. Sam festiwal też sprawiał wrażenie mniej uduchowionego.
W Boseong znajduje się muzeum herbaty, trzeba przyznać, że już dla samego muzeum warto tam pojechać. Jest bardzo dobrze urządzone, przejście go zajmuje dużo czasu i można się dowiedzieć bardzo wielu przydatnych rzeczy o herbacie nie tylko koreańskiej, ceramice, sztuce herbaty i kulturze herbaty. Zdjęcia, niestety, nie zachowały się.
Stoiska na festiwalu w Boseong były powiązane z kulturą herbaty, ale nieco mniej ściśle niż w Hadong. Największą i w sumie najbardziej herbacianą atrakcją było jednak robienie herbaty sprasowanej ddoek-cha [ttok-cia].


Herbata zielona, smakowała wyśmienicie, był to więc zapewne Woojeon [udzion].

Ładnie ubijałem papkę herbacianą, wobec czego pani przydzieliła mi herbatę wykonaną dwa lata wcześniej. Moją herbatę z kolei dostanie ktoś grzeczny za dwa lata.

Z takiej herbacianej papki kształtuje się krążki ddeok-cha.

W środku każdego krążka ddeok-cha wydrąża się otwór do nawlekania. Herbata suszy się rozwieszona w przewiewnym miejscu.

Foliowe rękawiczki są średnio wygodne, ale moją herbatę ma dostać ktoś inny za dwa lata, więc wiecie.

Przy okazji ddeok-cha warto wspomnieć o jednej rzeczy - wśród polskich herbaciarzy trafić można czasem na informację o tym, że "ddeok" to onomatopeja i oddaje głuchy dźwięk uderzania. Nie wiem, skąd wzięła się ta informacja, ale "ddeok" to także nazwa konkretnej koreańskiej przekąski, a sami Koreańczycy pytani przeze mnie nie podejmują się wyjaśniania, skąd to słowo pochodzi. W internecie można znaleźć długie wywody kolejnych uczonych i mniej uczonych o tym, skąd może pochodzić to konkretne słowo, tych teorii jest naprawdę mnóstwo. Skoro więc sami Koreańczycy nie są pewni...

Te dwa festiwale pozwoliły mi zerknąć na dwa nieco odmienne nurty i tak skromnej koreańskiej kultury herbaty (skromnej, jeśli porównać do jej sąsiadów) - duchowy i komercyjny. To było bardzo ciekawe doświadczenie, przy okazji dużo radości, no i wspomnień. A przede wszystkim, kolejne dawki wiedzy, którą można uzyskać tylko przebywając w towarzystwie herbaciarzy i podpatrując.
Autorem zdjęć, na których mnie widać jest Robert Tomczyk, który również gościł w tym czasie u pani Pak.